Stanislav Balík, Czeski konserwatyzm w ujęciu historycznym i jego skrzywienie etatystyczne

  • Vytisknout

Trudno jest pisać i myśleć o konserwatyzmie, gdy należy się do narodu, który lekceważył i wciąż lekceważy zasady tradycyjnego konserwatyzmu, który tworząc swoją nowoczesną tożsamość odrzucił wszystkie tradycyjne wartości, na których opiera się konserwatyzm, a zamiast tego wybrał jako swój rozpoznawczy postęp. Do narodu, dla którego tak ważnym pojęciem jest “rewolucja”.

O „rewolucji” mówiono w różnych znaczeniach: mogło chodzić o “rewolucję światową” Masaryka, który wiązał ją z I wojną światową i zmianami, które doprowadziły do przełomowego i brzemiennego w skutkach momentu w naszej historii: wydarzeń 28 października 1918 r., które w swoim czasie również określano mianem rewolucji; mogło też chodzić o tzw. narodową i demokratyczną rewolucję 1945 roku, jak nazywano reformy nakreślone w programie koszyckim. Mówiono o wielkiej socjalistycznej rewolucji październikowej, przez niemal pół wieku rytualnie celebrowanej jako świt i jutrzenkę nowego świata i człowieka. Wreszcie, mogło chodzić o aksamitną lub listopadową rewolucję 1989 roku, która z kolei oznaczała zerwanie z dziedzictwem tej październikowej. Bez wątpienia trudno jest być konserwatystą w narodzie, który od jednej rewolucji przechodzi do drugiej. Już od czasów Edmunda Burke'a wiemy wszak, że rewolucja jest wrogiem konserwatywnego poglądu na człowieka i rzeczywistość.

Nie jest to bynajmniej aprioryczna krytyka naszego stosunku do każdej z tych rewolucji (i innych, jeszcze niewymienionych które - tak jak angielska czy amerykańska - doprowadziły wszak do poszerzenia zakresu ludzkiej wolności) – bo też jak inaczej uwolnić się od niewolniczego i anty-ludzkiego systemu komunistycznego, jak nie przez stanowcze zerwanie z nim? Pokazuję tylko w ten sposób złożoność i niestandardowy charakter czeskiego kontekstu. Kontekstu, który charakteryzuje się uwielbieniem dla nieciągłości.

Widzimy to już w samych początkach odrodzenia narodowego, które programowo zrywało z bezpośrednio poprzedzającą je barokową i postbarokową formą społeczeństwa i poszukiwało jakiegoś innego okresu historycznego, do którego mogłoby nawiązać, aby jednocześnie pozostać zakorzenione w historii oraz móc zyskać przewagę w sporze z Niemcami, roszczącymi sobie prawa do ziem czeskich.  Ta pozornie konserwatywna, a w rzeczywistości anty-konserwatywna próba stania się narodem historycznym ze wszystkimi płynącymi z tego korzyściami, a jednocześnie wymazania kilku wieków historii, zakończyła się sukcesem w 1918 roku. Oto początek jednej z najważniejszych tradycji czeskiej polityki, tradycji, która znacząco komplikuje wszelkie działania konserwatystów, polegającej na ciągłym negowaniu przeszłości i budowaniu od nowa. Tworzenie nowej republiki wiązało się z próbą zasadniczego odcięcia się od minionego porządku. Jeśli Austro-Węgry były deklaratywnie katolickie (co nie było do końca prawdą, zwłaszcza biorąc pod uwagę ziemie czeskie), to Czechosłowacja była programowo antykatolicka. Jeśli Austro-Węgry stawiały na arystokrację jako ważny element życia społecznego i państwowego, Czechosłowacja była programowo antyarystokratyczna, a nawet zakazała prawnie używania tytułów szlacheckich, później nawet zaostrzając ten zakaz. Podczas gdy w Austro-Węgrzech Niemcy byli de facto rządzącą grupą etniczną, w Czechosłowacji stali się (częściowo z własnej winy) niechętnie tolerowaną mniejszością. Jeśli cesarstwo austriackie było monarchią, to my musieliśmy przyjąć ustrój republikański, który wówczas wydawał się najbardziej odmienny od monarchii - nawet, jeśli ostatecznie trochę nam zabrakło do zostania prawdziwą republiką. Moglibyśmy ciągnąć dalej tę wyliczankę.

Co istotne, takie odróżnianie się przez zaprzeczenie powtarzało się przy każdym z przewrotów zaczynającego się wówczas stulecia. Druga Republika, która powstała kilka miesięcy po traktacie monachijskim w 1938 roku, była - z jej naciskiem na rolę katolicyzmu, znaczącą redukcją politycznego i społecznego pluralizmu Pierwszej Republiki, reorientacją polityki zagranicznej na zupełnie inne tory itp. - całkowitym przeciwieństwem Pierwszej Republiki,

Po drugiej wojnie światowej wyzwolona Czechosłowacja ostro odcięła się zarówno od Pierwszej Republiki, jak i od ustroju panującego w miesiącach bezpośrednio poprzedzających wojnę, a także od okresu wojennego. Już wtedy miały miejsce niesprawiedliwe procesy wymierzone w przedstawicieli poprzedniej epoki (Rudolf Beran, Jiří Stříbrný, Jan Stříbrný itd.). W podobnie negatywny sposób od lat 1945-1948 odcięła się komunistyczna Czechosłowacja, która nastała po 1948 roku. Wreszcie, po upadku komunizmu w 1989 roku, nowy ustrój ponownie zbudowano na wielkim odrzuceniu przeszłości. 

Celem tego tekstu nie jest systematyczne przedstawienie historii czeskiej myśli i polityki konserwatywnej. Chcę skupić się na jednej konkretnej, charakterystycznej cesze czeskiego konserwatyzmu, którą jest zafascynowanie państwem, czasem przybierające wręcz postać jego uwielbienia.[1]

 

Przedwojenny i międzywojenny czeski konserwatyzm polityczny

 

Ten bliski związek z państwem, przyjmujący nawet postać etatyzmu, można odnaleźć we wszystkich trzech głównych doktrynalnych wariantach czeskiego konserwatyzmu z okresu konstytuowania się nowoczesnej czeskiej polityki w okresie przed II wojną światową. Owe trzy konserwatywne nurty nie tylko różniły się w niektórych kwestiach taktycznych, ale także wiązały się z zasadniczo odmiennym spojrzeniem na świat i jego pożądaną strukturę. Ich jedynym wspólnym mianownikiem było chyba właśnie pragnienie, by Czesi posiadali własne państwo, a w dalszej kolejności fascynacja jego potencjałem. Pytanie, co było tego przyczyną - być może fakt, że żaden z naszych konserwatyzmów nie był sam w sobie tak znaczący, by nie musieć wchodzić w strategiczne sojusze z jakimś innym nurtem. W rzeczywistości wszystkie inne czeskie doktryny polityczne (ruch narodowo-socjalistyczny[2], socjaldemokracja, komunizm, faszyzm) były etatystyczne, z wyjątkiem być może czeskiego anarchizmu. Jakie były te trzy konserwatywne nurty przed 1938 rokiem? Chodzi o wyznawców doktryny narodowo-konserwatywnej, konserwatyzmu chłopskiego i konserwatyzmu katolickiego.

Doktryna narodowego konserwatyzmu charakteryzowała się połączeniem wspólnotowego konserwatyzmu, nacisku na narodowy charakter państwa i umiarkowania w relacjach między państwem a obywatelem w kwestiach gospodarczych - w czym można dostrzec pewne wpływy liberalizmu gospodarczego z pierwszego ćwierćwiecza XX wieku. Czechosłowacka Narodowa Demokracja, jako główny reprezentant tego nurtu konserwatyzmu, opowiadała się za silną, centralistyczną koncepcją państwa, z minimum samorządności.

Warto zwrócić uwagę na to, skąd wziął się ten nurt. Był on de facto prawnym sukcesorem Młodoczechów - partii, którą można określić jako protoplastę wielu innych nurtów w czeskiej polityce, w tym jednego z najbardziej wpływowych - narodowo-socjalistycznego. Nie powinien nas zatem dziwić późniejszy sojusz z lat trzydziestych, który połączył narodowych demokratów z różnymi partiami lidera ruchu narodowo-socjalistycznego oraz faszysty Jiříego Stříbrnego[3] oraz z innymi przedstawicielami czeskiego faszyzmu.[4] Wspólnym mianownikiem dla tych prądów był czeski nacjonalizm.

Znacznie większe sukcesy odnosił konserwatyzm chłopski, który stanowił niejako drugie, obok liberalizmu społecznego, ideologiczne oparcie dla doktryny państwowej I Republiki. Konserwatyzm ten, reprezentowany głównie przez Republikańską Partię Ludu Rolniczego i Drobnego Chłopstwa, tzw. agrariuszy, opierał się na “prawie ziemi”. Była to teoria, zgodnie z którą ziemia stanowiła niezmienną podstawę organizacji społeczeństwa.[5] Dlatego wśród postulatów chłopskiego konserwatyzmu znajdował się raczej niekonserwatywny postulat reformy rolnej, której celem miało być zagwarantowanie, by ziemia znalazła się w rękach szerokich klas, a nie wąskiej elity. Konserwatyści chłopscy, opowiadając się za konkretną formą reformy rolnej (w której wywłaszczenia odbywały się za odszkodowaniem, a ziemię sprzedawano drobnym chłopom, jednocześnie tworząc duże tzw. majątki resztkowe), starali się zapobiec jej bardziej radykalnym postaciom. Konserwatyzm chłopski również był bardzo silnie związany z państwem. Ponieważ w jego optyce chłopstwo było ekskluzywnym stanem, który miał cieszyć się społecznym uprzywilejowaniem, popierał interwencjonizm państwowy.

Dlatego też posługiwał się znaczącymi narzędziami politycznymi, takimi jak taryfy rolne,  które miały chronić krajowych rolników przed zagraniczną konkurencją. Doprowadziło to do sporów tak zażartych, że doszło do przedterminowych wyborów w 1925 r., po których ukonstytuowała się zupełnie nowa koalicja rządowa.

Spośród tych trzech nurtów, rola konserwatyzmu katolickiego była historycznie najbardziej problematyczna. W ostatniej fazie czeskiej polityki za czasów monarchii doktryna ta cieszyła się ochroną państwa (katolicyzm był religią państwową, dwór i najwyżsi urzędnicy państwowi byli ostentacyjnie katoliccy itp.), ale w społeczeństwie i czeskiej polityce nurt ten stawał się coraz bardziej izolowany, czego wyrazem były na przykład koalicje zawarte w drugiej turze wyborów do Reichstagu w 1911 r. Wiele koalicji powstało wówczas przede wszystkim w kontrze do kandydata katolickiego.[6] Ukryty antykatolicyzm społeczny niemal natychmiast po utworzeniu nowego państwa stał się treścią nowej idei państwowej, która była deklaratywnie antyklerykalna (antykatolicka). Znajdował on wyraz w takich hasłach, jak “Z dala od Rzymu”, “Po Wiedniu Rzym też upadnie” czy “Katolicyzm to wrzód, który trzeba wyciąć z ciała narodu”.[7]

Katolicki konserwatyzm nie był więc, przynajmniej na początku Pierwszej Republiki, nastawiony ofensywnie, jak to było w dużej mierze z jego chłopskim chłopski odpowiednikiem. Ten nurt konserwatyzmu - który w tym czasie praktycznie nie miał reprezentacji partyjnej, jako że oficjalne kierownictwo Czechosłowackiej Partii Ludowej, z                 J. Šrámkiem na czele, w znacznie większym stopniu reprezentowało nurt chrześcijańsko-społeczny - krytykował całą ideę państwową i nie zgadzał się z szeregiem posunięć w polityce oświatowej i kulturalnej. Jego głównymi przedstawicielami byli jednak przede wszystkim intelektualiści - publicyści, pisarze, poeci. Ich argumentacja była wymierzona w Benesza i Masaryka. Intelektualiści ci stopniowo oddalali się od głównego nurtu czeskiej polityki, co znalazło odzwierciedlenie w starciu o interpretację hiszpańskiej wojny domowej. Podczas gdy oficjalna polityka po cichu wspierała republikańskie skrzydło sporu,[8] katoliccy konserwatywni intelektualiści stanęli po przeciwnej stronie, przez co zostali oskarżeni o tendencje faszystowskie.

Do zmiany środowiska dochodzi w krótkim okresie Drugiej Republiki, po konferencji w Monachium. To właśnie wtedy katolicki konserwatyzm staje się rodzajem platformy scalającej inne nurty polityczne. W jego duchu Monachium rozumiane jest nie jako klęska całego narodu, ale poprzedniego reżimu politycznego i jego idei. Nowa sytuacja jest postrzegana jako szansa na nowy początek, ale taki, który charakteryzuje się niemal całkowitym zaprzeczeniem poprzedniego. Tak więc demokracja, liberalizm i inne idee są odrzucane jako przyczyna monachijskiej katastrofy. Niemiecka okupacja w marcu 1939 r. położyła kres temu politycznemu eksperymentowi, a katolicki konserwatyzm nigdy później nie miał okazji zaczerpnąć powietrza i przemówić do społeczeństwa.

Ale nawet w tym nurcie konserwatywnym widzimy wielkie zaufanie do państwa, do jego potencjalnej wszechmocy i wszechwładzy. W tej koncepcji krytyka Pierwszej Republiki (i partyjnych chrześcijańsko-społecznych towarzyszy drogi) nie była krytyką bałwochwalczego stosunku do państwa, ale raczej błędnego kierunku, jakie to państwo przyjęło. Dlatego też, gdy tylko nadarzyła się okazja (Druga Republika), konserwatyści wykorzystali władzę państwową do maksimum (a nawet bardziej, jeśli tylko mogli).

 

Fascynacja własnym państwem

 

Czym jest fascynacja własnym państwem, która była (i nadal jest) nieodłącznym elementem konserwatywnych doktryn? Dlaczego nasze państwo jest dla nas wartością tak drogą, że przeważa nad naturalnym dla konserwatystów dystansem i nieufnością wobec państwa?

Naród czeski przez wyjątkowo długi czas marzył o własnym państwie. Od czasu odrodzenia narodowego, które nastąpiło po reformach terezjańskich i józefińskich, które pozbawiły ziemie czeskie ostatnich śladów ich państwowości, to pragnienie tylko narastało. W obliczu sukcesu projektu odrodzenia językowego w pierwszej połowie XIX wieku, a następnie wielkiego boomu demograficznego, gospodarczego i społecznego drugiej połowy XIX wieku, brak szacunku ze strony rządzących narodów monarchii habsburskiej, austriackich Niemców i Węgrów, stał się jeszcze bardziej odczuwalny. Dobrze rozwinięte społeczeństwo obywatelskie było niemalże pozbawione bezpośredniego związku ze sferą polityczną (poza sferą lokalną). Jeśli chodzi o prawa polityczne, istniał pewien rodzaj szklanego sufitu, czego nie zmieniło rozszerzenie prawa wyborczego, którego kulminacją było wprowadzenie powszechnego prawa wyborczego dla mężczyzn w 1906 roku.

W każdym razie skutek był taki, że osiągaliśmy polityczną dojrzałość w czasie, gdy byliśmy narodem bez państwa, ale desperacko go pragnącym. Jednym z efektów I wojny światowej było to, że odzyskaliśmy państwowość, w czasie, kiedy moda sprzyjała raczej republikom niż monarchiom. Inna sprawa, że w okresach wolności po 1918 r. byliśmy i nadal pozostajemy bardziej monarchią elekcyjną niż prawdziwą republiką, o czym świadczy niezwykła pozycja urzędu prezydenta w ciągu ostatniego stulecia. Z biegiem czasu prezydent stał się wyraźnym symbolem niepodległego państwa, do którego naród czeski jest dość mocno przywiązany. Możliwe, że to przywiązanie wyjaśnia problematyczny stosunek Czechów do obecnej formy integracji europejskiej, wspólnej waluty i instytucji europejskich. Krótko mówiąc, dla narodu czeskiego własne państwo - w jakiejkolwiek formie, nawet tej komunistycznej - było  marzeniem, którego spełnienia długo mu odmawiano, a z którego teraz, po stu latach, nie chce zrezygnować.

 

Fascynacja państwem jako takim

 

Ale nie chodzi tylko o fascynację naszym własnym państwem. Być może chodzi również o fascynację państwem jako takim, ewentualnie: jego politycznymi instrumentami/środkami. Przejawia się to w pragnieniu części konserwatystów, by przywódcy polityczni naprawili chory świat - za pomocą środków politycznych. Nie poprzez zwykłe odwrócenie niektórych postępowych posunięć i pozwolenie, aby społeczeństwo żyło swoim życiem bez ingerencji władz publicznych  (co z pewnością jest wartością konserwatywną), ale poprzez zaproponowanie konserwatywnej alternatywy dla tych posunięć. Taka postawa niektórych konserwatystów jest z pewnością zrozumiała, patrząc na obecne wydarzenia, sukcesy postępowców i dekonstrukcję w zasadzie wszystkiego, co ma charakter wspólnotowy. Mimo to jest jednak irracjonalna.

Można to udokumentować pozornie niewinną uwagą prominentnego przedstawiciela amerykańskiej sceny konserwatywnej, Roda Drehera, autora wpływowej Opcji Benedykta (kultowej już książki nawołującej konserwatystów do strategicznego odwrotu; autor argumentuje, że zamiast marnować siły w daremnych bitwach, należy ratować wiarygodność chrześcijańskiego świadectwa i dbać o swoje korzenie; zamiast próbować przekształcać społeczeństwo tu i teraz, należy zatroszczyć się o najbliższe otoczenie).[9] Wywiad w czeskim tygodniku Echo obracał się częściowo wokół jego podziwu dla Orbána, który rzekomo jest w stanie dokonać znaczących zmian w dobrym kierunku.[10] A więc już nie strategiczny odwrót, ale zamiast tego pęd do przodu?

Czy ta bezgraniczna wiara przynajmniej niektórych konserwatystów w silne konserwatywne państwo nie powinna nas razić? W końcu nawet sam Dreher przyznaje w wywiadzie, że nawet gdyby konserwatyści nie popełnili ani jednego błędu w rządzeniu, trudno byłoby im zmienić atmosferę społeczną, ponieważ wiele zmian (a czy nie można powiedzieć, że nawet większość?)  odbywa się z wolnej woli wolnych ludzi żyjących w wolnym społeczeństwie.

To jest coś, czego wielu czeskich konserwatystów nie chce dziś zaakceptować. Problem nie leży w państwie rządzonym przez wrogie siły, ale w społeczeństwie. Owe wrogie siły nie pojawiły się znikąd, ale wręcz przeciwnie, pochodzą z wnętrza społeczeństwa i w znacznym stopniu mają jego poparcie. I dlatego nie wystarczy wygrać wybory i zainstalować silnego konserwatywnego lidera. To nie państwo, ale biznes chce i domaga się od nas wielu rzeczy, które nam się nie podobają. Biznes robi zaś to także dlatego, że odczuwa poparcie społeczne dla takich ruchów, a przynajmniej - nie odczuwa silnego sprzeciwu. Niektóre zmiany następują zaś w wyniku naturalnego rozwoju społecznego.

 

Wojny kulturowe

 

Konserwatywne wartości są często przedstawiane jako wywodzące się z chrześcijaństwa lub tradycji judeochrześcijańskiej. Szermierka wartościami chrześcijańskimi odbija się również echem we współczesnych czeskich wojnach kulturowych. Niestety, zazwyczaj nie słyszymy dokładnie, o jakie wartości chodzi. Troska o słabych i potrzebujących? “Byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie...?” (Mt 25:35-36) Raczej nie, dla pewnej części konserwatystów wartości zostały zredukowane do kwestii aborcji lub seksualności w ogóle.

Dla wielu chrześcijan  ważną kwestią kulturową jest na przykład to, czy państwo (kodeks karny) zezwala na aborcję, czy też jej zakazuje. Jedna z najnowszych rund tej bitwy toczy się jak dotąd w Polsce, rządzonej przez ostatnie osiem lat przez socjalnie konserwatywne władze. Przeciwko tym władzom powstało kilka ruchów społecznych, których przedstawiciele  zdobyli większość mandatów w obu izbach polskiego parlamentu w wyborach parlamentarnych w 2023 r., między innymi dzięki krytyce zmian w ustawie aborcyjnej, wprowadzonych przez rzekomo konserwatywny rząd. Ale czy ktoś naprawdę uważa, że w naszych czasach to właśnie jest bitwa o kluczowym znaczeniu? Że w Warszawie toczy się walka o chrześcijańską Europę? Przecież nawet jeśli kodeks karny nie karze za cudzołóstwo, to nie jest to zachętą do tego, byśmy zaczęli cudzołożyć. Wręcz przeciwnie, jeśli dojdzie do takiego zakazu, jak w krajach islamskich, cudzołożnicy i cudzołożnice nie zostaną powstrzymani od swoich grzesznych czynów. Czy naprawdę wierzymy, że dopuszczenie lub zakaz aborcji zmienia rzeczywistość społeczną? Co zmieniło się w Polsce po wprowadzeniu zakazu aborcji? Czy ludzie zaczęli uprawiać seks odpowiedzialnie i tylko wtedy, gdy byli otwarci na przyjęcie nowego życia? A może jest całkiem inaczej?

Albo inna ulubiona rozrywka konserwatystów - walka ze zmianą płci. Nie ma znaczenia, że dotyczy to niewielkiego ułamka ludzi. Progresywny program w tym względzie jest jasny - maksymalne poparcie społeczne dla ludzi, których ta sprawa dotyczy. A konserwatyści wariują, zaczynają ślinić się jak psy Pawłowa. Przeciwnicy możliwości zmiany płci woleliby - zamiast debatować nad tym, czy operacyjne lub hormonalne uzgodnienie płci będzie objęta publicznym lub prywatnym ubezpieczeniem zdrowotnym - aby w ogóle jej nie było, aby państwo do niej nie dopuszczało. Ale “błogosławieństwo” państwa w tym względzie jest tylko wisienką na torcie i nie zmienia istoty sprawy.

Czy naprawdę chcą zakazać takiej praktyki w wolnym społeczeństwie? Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że wiele postępowych agend (choć z pewnością nie wszystkie) organicznie wyłania się z ciemnych głębin życia społecznego, że istnieją one niezależnie od tego, czy ktoś je politycznie zagospodaruje (oczywiście, niejednokrotnie ma to postać zamkniętego koła, tj. polityczna tematyzacja przyczynia się do wzmocnienia tychże agend)? Że progresywne żądania przynajmniej częściowo opierają się na transformacji, jaka zachodzi w samym społeczeństwie? To ostatnie, czy nam się to podoba, czy nie, nie jest dziś konserwatywne. Wręcz przeciwnie, konserwatywne cnoty, takie jak umiarkowanie, samokontrola, szacunek dla porządku, naturalnego autorytetu, są pogardzane i odrzucane.

Niektórzy z pewnością będą twierdzić, że łatwość dostępu do procedury uzgodnienia płci (dyskutujmy więc o tym, jak trudne lub jak łatwe powinno być uzyskanie dostępu w tych przypadkach) może w niektórych przypadkach prowadzić do osobistych tragedii. Konserwatywne strony internetowe pełne są historii ilustrujących pochopność takich decyzji, rolę wpływu otoczenia itp. I że państwo powinno ratować ludzi przed nieszczęściem. Ale czy rzeczywiście na tym polega rola państwa? Czy właśnie nie w odpowiedzi na to pytanie jest pies pogrzebany? Czy nasz konserwatyzm nie jest nadmiernie etatystyczny?

 

Czego można oczekiwać od państwa?

 

Gdzie w Nowym Testamencie lub w historii chrześcijaństwa pierwszych wieków znajdziemy jakąkolwiek wzmiankę o tym, że chrześcijanie tamtego okresu byli zainteresowani przejęciem państwa? Wręcz przeciwnie, mieli w pogardzie “nierządnicę babilońską”. Po przełomie konstantyńskim sytuacja zaczęła się zmieniać. “Nierządnica babilońska” została zaprzęgnięta przez chrześcijan do działania na rzecz chrześcijańskiego światopoglądu. I być może faktycznie tak kiedyś było, chociaż cała średniowieczna i wczesnonowożytna historia jest pod wieloma względami raczej ciągiem (daremnych) walk wspieranych przez Kościół władców z niechrześcijańskimi praktykami. Od czasów oświecenia państwo stopniowo uwalnia się od symbolicznej dominacji chrześcijaństwa. Jest to ta legendarna sekularyzacja, której kulminacją jest odrzucenie chrześcijańskiej antropologii (wizji człowieka jako obrazu Boga), której obecnie doświadczamy. Niemniej jednak ważne są właśnie te pierwsze trzy wieki chrześcijaństwa. Pokazują one, że chrześcijański charakter państwa nie jest wcale niezbędny dla rozwoju chrześcijaństwa i autentycznego życia wiarą (które, jak ktoś mógłby powiedzieć, jest pewnym wariantem konserwatywnego sposobu życia).

Dochodzimy tu oczywiście do klasycznej politycznej i socjologicznej sprzeczności między państwem a społeczeństwem. Ale konserwatyzm stoi właśnie po stronie społeczeństwa i broni go przed państwem, przed jego wszechmocnymi żądaniami. Nie opowiada się za “wszechmocnym państwem”.

Skąd więc bierze się ten iluzoryczny pęd do poszukiwania zdolnych przywódców politycznych, którzy przywrócą porządek w tym chorym świecie? Dlaczego, zamiast za skutecznymi politykami, nie tęsknimy za wspaniałymi ojcami i matkami, nauczycielami, wychowawcami, księżmi, trenerami, dziennikarzami, liderami opinii mniejszych grup społecznych, którzy mogą uzdrowić poszczególne części społeczeństwa?

Część konserwatywnej sceny uległa jednak etatystycznym marzeniom. Być może w miarę jak państwo stawało się coraz bardziej ekspansywne, jak pojawiały się przerzuty w miejsca, w których do tej pory go nie było, zaczęliśmy żywić nadzieję, że będziemy w stanie zaprząc jego przytłaczającą potęgę do innych celów.

Nie podoba nam się, że kosztem internetu znika świat fizyczny, poczynając od wypłat wysyłanych cyfrowo do banku, który ponownie udostępnia je nam w formie cyfrowej, a kończąc na cyfrowej komunikacji. Ale nie przychodzi nam do głowy nic innego, by zażądać, by państwo wybawiło nas od tego problemu, gwarantując  prawo do fizycznych pieniędzy w karcie podstawowych praw i wolności. Uzasadnia się to zaś mówiąc, że za pośrednictwem platform cyfrowych zbyt łatwa staje się kontrola naszego zachowania i płatności i że potrzebujemy ochrony prywatności. Ale dlaczego (jeśli się nad tym zastanowić) w ogóle akceptujemy pieniądze jako takie - czy one także nie są  instrumentem, przy pomocy którego państwo nas kontroluje?

Cały dowcip polega na tym, że domagamy się od państwa, by regulowało nasze życie - zgodnie z naszymi życzeniami. W tym przypadku, gwarantując nam możliwość płacenia gotówką. Nie wierzymy, że same społeczeństwo dysponuje takimi mechanizmami regulacyjnymi, że jeśli jest życzenie to jest faktycznie społecznie istotne, to zostanie ono zaspokojone bez potrzeby wprowadzania takich regulacji na poziomie państwa. Z drugiej jednak strony złościmy się, gdy państwo używa tego samego narzędzia (gwarantując coś w karcie podstawowych praw i wolności), wprowadzając zmiany, które nie są nam w smak. To my sami, z naszymi konserwatywnymi roszczeniami, wzywamy państwo na ratunek! Być może naprawdę wierzymy, że wzorem św. Prokopa da się zaprząc diabła do pługa i wykorzystać go do zrobienia czegoś pozytywnego. Czy nie nadszedł jednak czas, by przyznać, że nie jesteśmy świętym Prokopem? A może wmawiamy sobie, że sytuacja stała się tak rozpaczliwa, że po prostu nie ma innej drogi, niż zaprząc potęgę władzy państwowej do realizacji naszych celów?

Problem polega na tym, że wymagamy od państwa zbyt wiele. To nie tylko nasz problem. Roger Scruton w swojej książce Jak być konserwatystą[11] zauważył, że w brytyjskich akademickich naukach politycznych popularne jest ujęcie państwa jako dobrotliwego ojca, zawsze chroniącego nas przed ubóstwem, chorobami i bezrobociem.[12] Tylko - dodajmy - gdy taki ojciec ma za dużo władzy, nie jest powściągliwy, ciągle nam pomaga, to całkiem naturalnie zaczyna wtrącać się w sprawy, które go nie dotyczą. A potem dziwimy się, gdy używa swej wszechwładzy w sposób, który nam nie odpowiada. Czy rozwiązaniem nie byłoby mniej oczekiwać od takiego ojca?

Dziś powszechnie oczekujemy, że państwo będzie wszechogarniającą firmą ubezpieczeniową, że będzie głównym ordynatorem, że będzie opiekować się osobami starszymi i niedołężnymi, że będzie kształcić nasze dzieci i wychowywać je nawet wbrew woli ich rodziców, że będzie reedukować dorosłych, że będzie chronić nas przed naszymi wadami, że będzie dbało o naszą aktywność kulturalną i sportową.[13] Czy ten zakres oczekiwań pokrywa się z oczekiwaniami naszych dziadków z pierwszej połowy XX wieku? Tymczasem dla nas jest już czymś oczywistym - dlaczego więc oburzamy się, gdy zajmując się tymi kwestiami, państwo robi to niezgodnie z naszymi ideologicznymi preferencjami?

Na tym właśnie polega tragedia naszych czasów - czego jednak wielu konserwatystów nie pojmuje. Wmawiają sobie prawdopodobnie, że skoro już państwo ma takie, a nie inne prerogatywy, to niech przynajmniej służy dobrej sprawie. Wiele z tych prerogatyw państwo uzyskało w socjalizmie (nie tylko realnym socjalizmie - z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia w całym zachodnim świecie) i konserwatyści akceptują je przy założeniu, że wystarczy użyć ich do czynienia dobra. Że wystarczy nie mówić o jakimś zjawisku w szkołach (albo mówić, ale w inny sposób niż dotąd), aby to zjawisko zniknęło albo nie rozpowszechniało się w takim tempie, jak dotychczas. Albo, że wystarczy nie nagłaśniać go medialnie.

To w gruncie rzeczy godna podziwu wiara w potęgę państwa, edukacji, mediów i czego tam jeszcze. Gdyby tylko świat był taki prosty. Wówczas lojalność narodu czeskiego wobec cesarzy Habsburgów i Cesarstwa Austro-Węgierskiego nigdy by się nie skończyła, a naród nadal pozostałby w 100% katolicki. Lata temu, kiedy prowadziłem badania historyczne nad czeskim antyklerykalizmem, w kilku kwerendach badałem funkcjonowanie lokalnych szkół na wsiach i w miastach w drugiej połowie XIX i pierwszej połowie XX wieku. Obraz, jaki się z nich wyłaniał, był jak z szablonu (tak, że dziś wielu zatroskanych ludzi byłoby wielce zadowolonych z tego, jak jednolity był program szkolny i jak mocno państwo trzymało edukację w swoich rękach): niemal co miesiąc obchodzono różne dynastyczne i monarchistyczne uroczystości, a ich obchody wszędzie wyglądały podobnie. Przy tych okazjach odbywały się rozmaite szkolne i lokalne wydarzenia, w obecności miejscowych dostojników recytowano wzruszające wiersze o wierności tronowi, mądrym władcy, historycznej roli tronu Habsburgów, a na koniec zawsze śpiewano “Panie, chroń nas”. Jednak pod powierzchnią (także w szkołach), działo się coś całkiem innego - coś, co wypłynęło na powierzchnię po przemianach roku 1918.

Tego samego doświadczyliśmy w innej formie niecałe sto lat później, w epoce realnego socjalizmu. Ileż to razy wyświetlano Rudá záře nad Kladnem[14], ileż przygotowano gazetek ściennych o wielkiej socjalistycznej rewolucji październikowej, ileż złożono ślubowań pionierskich - a jednak, nie przełożyło się to na lojalność i zaufanie do reżimu komunistycznego, a wręcz przeciwienie, to właśnie studenci, którzy zdali egzaminy z marksizmu-leninizmu i mieli za sobą ponad dwanaście lat szkolnej indoktrynacji socjalistycznej, okazali się tymi, którzy zbuntowali się przeciwko ideologii marksistowsko-leninowskiej, pokazując tym samym, jak zupełnie byli przez nią nietknięci.

Tak samo było przed rokiem 1918. Każdy dzień nauki w szkole rozpoczynał się i kończył wspólną modlitwą, a na początku i na końcu roku szkolnego oraz w główne święta uczniowie wspólnie uczestniczyli w nabożeństwach religijnych. Bez wyjątku uczęszczali także (w niektórych przypadkach nawet codziennie) na lekcje religii. A jednak już w 1904 roku ówczesny profesor praskiego uniwersytetu, Tomáš Garrigue Masaryk, w swoim eseju W walce o religię zauważył: “Większość czeskich studentów trafia już na uniwersytet zrażona - z powodu lekcji religii i udział w rozmaitych ceremoniach - nie tylko do Kościoła katolickiego, ale do wiary w ogóle; czeska populacja studentów, większość tej populacji, staje się obojętna wobec religii; dorasta, jednym słowem, do religijnego nihilizmu”.[15] Jak mogło do tego dojść? Czyżby szkoła i świat w ogóle miały działać na zupełnie innych zasadach, niż to sobie wyobrażamy, niż się obawiamy i niż byśmy czasem sobie tego życzyli?

Skąd więc bierze się przekonanie, że wystarczy robić/nie robić czegoś w szkołach? Ten cały podziw dla Orbána, który rozwiąże problem LGBT, bo przestanie się o nim mówić w węgierskich szkołach? I odwrotnie - skąd ta rozpacz, załamywanie rąk, gdy od czasu do czasu pojawi się news o tym, co gdzieś zostało powiedziane i zrobione w jakiejś szkole?

Z pewnością kwestia tego, jakie miejsce naprawdę zajmuje szkoła w procesie edukacji i wychowania (i czy są to naprawdę różne kategorie), jest przedmiotem wielkiej teoretycznej debaty, której nie da się rozstrzygnąć kilkoma uwagami nawet znającego się na rzeczy laika. Podejrzewam jednak, na podstawie ponad dwudziestoletniego doświadczenia jako wychowawca skautów organizujący intensywne wielodniowe obozowe szkoły i kursy leśne, a także na podstawie informacji zwrotnych od uczestników i spotkań z nimi po latach, że po stosunkowo krótkim czasie uczniowie często nie wiedzą już dokładnie, co było na nich omawiane, jakie konkretne tematy były poruszane ani w jaki sposób. Tym, co zostaje jednak w pamięci, to środowisko, osobowość instruktorów i relacje między nimi, atmosfera wspólnych doświadczeń, ogniska - i to wiele dla nich znaczy nawet po tylu latach.

Skłania to do przeniesienia nacisku z treści edukacji na osobowość wychowawcy/trenera. I oczywiście prowokuje do pytania o to, co tak naprawdę wpływa na kwestie wartości, postawy dzieci, młodzieży, społeczeństwa jako całości.

Czyż nie jest tak, że zmiana w edukacji zazwyczaj zakłada wcześniejszą lub przynajmniej równoczesną zmianę w społeczeństwie? Jeśli więc chcemy konserwatywnej edukacji, potrzebujemy konserwatywnego społeczeństwa. W przeciwnym razie znajdziemy się w roli państwa Habsburgów, gdzie cieszono się z częstotliwości i wysokiego poziomu estetycznego promonarchistycznych pogadanek szkolnych, nie wiedziano jednak o tym, że wydarzenia te były organizowane przez antyhabsburskich nauczycieli, którzy podprogowo, potajemnie lub po prostu poprzez swój pozalekcyjny przykład (ruch “Sokolnicki”) wpajali uczniom całkiem odmienne wartości.

Albo inny przykład - jak to jest, że po czterdziestu latach ery frankistowskiej, kiedy państwo hiszpańskie było całkowicie zdominowane przez mentalność biurokratyczno-militarystycznego reżimu autorytarnego, co znalazło odzwierciedlenie między innymi (lub przede wszystkim) w edukacji,[16] wyrosły pokolenia, które odrzuciły to dziedzictwo, a w 2019 r., przy ogromnym poparciu społecznym, usunęły nawet szczątki Franco ze wspaniałego mauzoleum w Dolinie Poległych? Czyżby edukacja szkolna, kontrola mediów i przestrzeni publicznej nie miały tak dużego znaczenia?

Zastanawiam się, skąd dzisiaj wzięlibyśmy nauczycieli, którzy porzuciliby swoje dotychczasowe przekonania i zaczęli podchodzić do kwestii moralności seksualnej, patriotyzmu, zagadnień bioetycznych itp. w zupełnie inny sposób? Czy zamiast tego nie lepiej, by państwo po prostu wycofało się z wychowania społeczeństwa? To właśnie mógłby być/powinien być postulat konserwatywny.

We wspomnianej już książce R. Scruton twierdzi także, że aby mogło istnieć wolne społeczeństwo, musi ono składać się z wolnych jednostek - wolnych od niepożądanych roszczeń tych, którzy chcą zmienić kształt społeczeństwa. A także (w innym miejscu), że angielskie prawo jest własnością narodu angielskiego, a nie bronią jego władców. Owszem, dziś odczytujemy te słowa Scrutona jako wyzwanie - socjaliści wszystkich odcieni, zostawcie nas w spokoju,  nie przerabiajcie natury ludzkiej. Ale jeśli chcemy prawdziwie wolnego społeczeństwa, musimy uważać, by nie doprowadzić do sytuacji odwrotnej i nie narzucać konserwatywnych postaw siłą władzy państwowej. To nigdy nie przyniosło bowiem nikomu szczęścia, a wręcz przeciwnie. Prawo nie powinno być bronią nawet konserwatywnych władców.

Czy znamy jakikolwiek pozytywny przykład państwa zachodniego w ciągu ostatnich dwóch stuleci, w którym konserwatywna reakcja polityczna odniosłaby na dłuższą metę taki sukces, że odwróciłaby przy pomocy środków politycznych liberalną rewolucję społeczną rozpoczętą gdzieś w XVIII wieku - rewolucję, która podważyła wszystkie kategorie, które ówcześni wciąż uważali za niezniszczalne i niezbędne do prawidłowego funkcjonowania świata? Wręcz przeciwnie, po konserwatywnej reakcji zazwyczaj następuje jeszcze bardziej drastyczne wychylenie wahadła w stronę progresywną. Pozycje zdobyte przez konserwatystów za pomocą środków politycznych zostają przejęte, a ponadto progresywizm zdobywa zupełnie nowe terytoria. Najwyraźniej coś podobnego czeka nas teraz w Polsce, po 2004 roku widzieliśmy to w Hiszpanii, w podobnym czasie w Chile itd.

Czy zatem naprawdę wierzymy, że Trump, Orbán, Kaczyński, a może nawet Putin mogą odnieść polityczny sukces w tej dziedzinie? Skoro nie powiodło się to nawet Reaganowi, Thatcher czy Wojtyle?

 

Gdyby znalazło się ich tam dziesięciu?

 

I jeszcze jedna, z pewnością nieprzyjemna uwaga. W Księdze Rodzaju Abraham rozmawia z Panem, który zamierza ukarać mieszkańców Sodomę i Gomorę za rozwiązłe życie. Praojciec narodu żydowskiego próbuje targować się z Bogiem: pyta, czy Pan wycofa się ze swoich planów, jeśli Abraham znajdzie w Sodomie najpierw pięćdziesięciu, potem przynajmniej czterdziestu pięciu, czterdziestu, trzydziestu, dwudziestu, a w końcu tylko dziesięciu sprawiedliwych: “O, racz się nie gniewać, Panie, jeśli raz jeszcze zapytam: gdyby znalazło się tam dziesięciu?”. Pan obiecuje mu: “Nie zniszczę przez wzgląd na tych dziesięciu” (Rdz 18:20-32). Ale nawet tych dziesięciu się nie znalazło...

Często czytamy te wersety jako archetypową historię o grzechach wołących o pomstę do nieba. Ale czy nie należy spojrzeć na to z drugiej strony? Ilu ludzi w Sodomie w tamtym czasie powiedziałoby o sobie, że są tymi właściwymi, wybranymi, sprawiedliwymi?

A jak by to wyglądało w przypadku czeskich konserwatystów? Czy znalazłoby się przynajmniej dziesięciu, którzy faktycznie żyją - sami i ze swoimi rodzinami - wartościami, które głoszą i które chcieliby narzucić całemu społeczeństwu? Co z obrońcami tradycyjnej rodziny, którzy sami zakładają już trzecią taką rodzinę? Co z tymi, którzy są niepowściągliwi i niezdolni do tego, by zaprzeć się sami siebie, ale chcieliby, aby społeczeństwo było powściągliwe i umiarkowane? Co z tymi, którzy najlepiej wiedzą, jak w dzisiejszych czasach wychowywać dzieci, ale im samym wychowanie dzieci się nie udało, albo nawet nie wychowali żadnego? Co z tymi, którzy szanują wolność jednostki, ale patrzą z sympatią na Putina i inne dyktatury? Czeska scena radykalno-konserwatywna jest pełna takich ludzi. Tak, jako ludzie jesteśmy skłonni do zła, więc nie nawołujmy do bezgrzeszności. Dla naszego otoczenia byłoby bardziej wiarygodne, gdybyśmy najpierw wyjęli belkę z własnego oka, zanim zechcemy wyjąć drzazgę z oka społeczeństwa (państwa).

 

Do czego dążyć?

 

Być może Czytelnik powie teraz, że to nadmiernie zaangażowany, defetystyczny tekst. Być może będzie miał rację. Ale może też nie. Do czego powinien dążyć dzisiejszy konserwatyzm? Mówiąc obrazowo, do uniknięcia konieczności rytualnego palenia kadzideł przed posągami pogańskich bogów czy cesarzy. Do tego, byśmy nie musieli zaprzeczać własnym sumieniom i przekonaniom i czcić złote cielce w postaci pseudo-bóstw. Zamiast tego nie powinniśmy jednak dążyć do ustanowienia własnych bożków, którym inni będą oddawać cześć. Wolność od przymusowego udziału w kultach państwowych (w różnych formach) jest wszystkim, czego konserwatyści powinni oczekiwać od państwa (sfery publicznej). Prawdopodobnie męczennikom i wyznawcom pierwszych wieków chrześcijaństwa nie przychodziło nawet do głowy, że cesarz powinien być chrześcijaninem i że chrześcijaństwo powinno mieć wpływ na prawa państwowe. Zależało im “tylko” na tym, by nie musieli wyrzekać się swojej wiary i nawet symbolicznie kłaniać się posągowi, który reprezentował bóstwo w sferze publicznej - co dla chrześcijan byłoby bałwochwalstwem.

Sytuacja, w której zapanowuje równowaga między samoubóstwiającym się państwem i jego ambicjami a wolnością jednostki, może być historycznie wyjątkowa. Jednostka nie jest wówczas zmuszana do zaprzeczania swojemu sumieniu w celu ocalenia pozycji zawodowej, wolności osobistej, lub dla innych korzyści. W czeskim kontekście osiągnięcie tej równowagi jest jednym z największych pozytywnych osiągnięć wydarzeń z listopada 1989 r. - osiągnięciem, którego  musimy bronić. To właśnie powinno być celem czeskiego konserwatyzmu, dla którego warto pójść na barykady. Nie jest takim celem to, by państwo narzucało program konserwatywny. Nasze działania zaś powinny obyć się bez warcholstwa (bo często w taki właśnie sposób opinia publiczna odbiera sposób uprawiania dyskursu konserwatywnego - czasem może nawet zgodnie z intencjami jego autorów).

Od państwa wymagajmy tylko tyle, by porządnie robiło to, co do niego należy. By zapewniało i egzekwowało sprawiedliwość. Dbało o bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne. Aby stworzyło warunki do swobodnej działalności gospodarczej dla swoich obywateli - w tym dobrze funkcjonującą infrastrukturę. Co do reszty - z aptekarską dokładnością rozważmy, na co jeszcze państwu pozwolimy.

Krótko mówiąc - walczmy o mniejsze państwo i silniejszą pozycję jednostek i społeczeństwa, nawet kosztem utraty potencjalnych (ale w gruncie rzeczy chimerycznych) narzędzi dla realizacji potencjalnie znaczących polityk konserwatywnych. Przynajmniej dzięki temu konserwatyści nie ulegną tendencjom autorytarnym i nie zdyskredytują konserwatywnej agendy tak, jak to obecnie czy niedawno miało miejsce w wielu innych krajach.

 

Źródła problemu

 

Gdzie szukać wyjaśnienia czeskiego konserwatywnego uwielbienia dla państwa? Być może w fakcie, że znaczna część czeskiego konserwatyzmu nie czerpie inspiracji z klasycznego konserwatyzmu anglosaskiego - brytyjskiego i amerykańskiego - ale z historycznego środkowoeuropejskiego, a nawet wprost niemieckiego konserwatywzmu przedwojennego i międzywojennego, który był silnie etatystyczny, antydemokratyczny, antyparlamentarny, antywolnościowy itd.. Konserwatyzm ten ponosi wielką historyczną winę za ułatwienia Hitlerowi zdobycia władzy absolutnej. Wątpliwe jednak, czy ta forma konserwatyzmu ma stanowić inspirację dla konserwatyzmu Czechów - narodu, którym niemieccy konserwatyści, w swoim przekonaniu o wybraństwie i wielkiej historycznej roli narodu niemieckiego, gardzili.

Jak pokazano powyżej, przywołując myśl brytyjskiego konserwatysty Rogera Scrutona, klasyczny brytyjski konserwatyzm (a wraz z nim znaczna część amerykańskiego konserwatyzmu) to zupełnie coś innego niż historycyzm, coś innego niż ideologia, coś innego niż ograniczony, zamknięty system idei. W dużej mierze opiera się na realizmie, pragmatyzmie i otwartości, które pozwalają mu dostosowywać się do ewolucji społeczeństwa. Nie wskazuje żadnego ustalonego, konkretnego etapu w rozwoju społeczeństwa jako punktu odniesienia, do którego się odnosi lub do którego chciałby się cofnąć w jakimś idealnym scenariuszu. Z pewnością zaś nie jest to środkowoeuropejski tradycjonalizm narodowy wykorzystujący zideologizowaną karykaturę chrześcijaństwa.

Jeśli czeski konserwatyzm chce stać się wpływowym nurtem społeczno-politycznym, powinien znacząco podkreślić inspiracje płynące właśnie z anglosaskiego kontekstu. Widzimy, co się dzieje, gdy konserwatyzm zwraca się w kierunku niemieckim/środkowoeuropejskim: zatarciu ulegają granice między nacjonalizmem a szowinizmem, między konserwatyzmem a socjalizmem, między argumentacją i przyzwoitością z jednej strony a chamstwem z drugiej. Dochodzi też do konwergencji środowisk określających się jako konserwatywne ze środowiskami poststalinowskimi i neofaszystowskimi.

Zbliżenie się do tradycji anglosaskiej oznaczałoby zerwanie z długą czeską tradycją konserwatywnej adoracji państwa. Istnieje jednak nadzieja, że przyniosłoby to konserwatystom ogromne korzyści. Być może pozwoliłoby to nawet na rehabilitację konserwatyzmu jako wcale nie marginalnej, ale w pełni uzasadnionej wizji idealnego porządku społecznego i politycznego.



[1] Znaczną część tego rozdziału stanowi przeredagowany materiał pochodzący z artykułu: Balík, S. “Konzervativci a jejich víra ve spásnou moc státu.” Kontexty, 4/2021. Ponadto wykorzystano fragmenty z tekstów: Balík, S. “Prvorepubliková a současná pravicová politika. Ke 150. výročí narození Karla Kramáře.” W: Kvaček, R. – Loužek, M. i in.: Karel Kramář. 150 let od narození. Sborník textů. Praha: Centrum pro ekonomiku a politiku 2011 oraz Balík, S. “Sto let od vzniku Československa – kontinuita v diskontinuitě?” Kontexty, 5/2018.

[2] Jak tłumaczy M. Bankowicz (Zlikwidowane państwo. Ze studiów nad polityką Czechosłowacji, Kraków: Wydawnictwo UJ, 2003,s. 51), “Czechosłowacka Partia Narodowo-Socjalistyczna, której nazwa może budzić asocjacje z hitlerowską Narodowosocjalistyczną Niemiecką Partią Robotniczą (NSDAP), nie miała nic wspólnego z narodowym socjalizmem. Partia ta stała na gruncie demokratycznego socjalizmu, chcąc urzeczywistniać jego ideały w zgodzie z czeską tradycją narodową i orientacją głęboko patriotyczną. Stąd też określeniem „narodowo-socjalistyczna” posłużono się, by zaznaczyć sprzeciw wobec socjalizmu internacjonalistycznego.” (Przyp. tłumacza).

 

[3] Por. np. Vykoupil, L. Jiří Stříbrný. Portrét politika. Brno: Masarykova univerzita, Matice moravská 2003.

[4] Na temat czeskiego faszyzmu zob. np. Pasák, T. Český fašismus 1922-1945 a kolaborace 1939-1945. Praha: Práh 1999.

[5] Miller, D. E. Antonín Švehla – mistr politických kompromisů. Praha: Argo 2001, s. 116.

[6] Por. np. Balík, S. “Střet katolických a pokrokářských stran.” W: Balík, S. i in.: Většinový systém pro sněmovní volby? České zkušenosti a debaty. Brno: Centrum pro studium demokracie a kultury 2013.

[7] Zob. np. Komárek, K. Katolíci, fašismus a druhá republika. Proglas, nr 8, 1993, s. 59.

[8] Zob. np. Komárek, K. Katolíci, fašismus a druhá republika. Proglas, nr 8, 1993, s. 59.

[9] Dreher, R.: Opcja Benedykta. Jak przetrwać czas neopogaństwa. Tłum. M. Samborska. Kraków: Wydawnictwo AA.

[10] Dreher, R., Kaiser, D. Nadějí není Trump, změnu může přinést Orbán (https://echo24.cz/a/SBBDb/nadeji-nenitrump-zmenu-muze-prinest-orban-proc-je-nutne-uz-ted-budovat-podzemni-site).

[11] Scruton, R. Jak być konserwatystą. Tłum. T. Bieroń. Poznań: Zysk i S-ka.

[12] Tamże.

[13] Por. Balík, S., Fiala, P., Hanuš, J., Mikš, F. Manifest čtyř: program pro přátele svobody. Brno: Barrister & Principal Publishing 2017, s. 61-64.

[14] Czechosłowacki film propagandowy z 1955 w reżyserii Vladimíra Vlčka (przyp. tłum.).

[15] Masaryk, T.G.: V boji o náboženství. Praha: J. Laichter 1904, s. 17.

[16] Por. np. Jedličková P. Politický systém frankistického Španělska. Praca dyplomowa, FSV UK 2000.

 

 

Zadanie publiczne finansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Forum Polsko-Czeskie 2023”. Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.