Maciej Ruczaj, Katole?

  • Drukuj

Jakie są źródła zdolności przetrwania polskiego katolicyzmu? Oto próba odpowiedzi, która odrzuca współczesne klisze medialne.

Polski Kościół Katolicki świętuje w tym miesiącu 1050. rocznicę chrystianizacji państwa, czyli „chrztu Polski”. Obchodom towarzyszą setki wydarzeń, które mają pokazać żywotne powiązanie między społeczeństwem a religią. Skąd wzięło się to powiązanie? Jaka jest jego przyszłość?

Te wyrazy znajdziecie chyba pod każdym artykułem o Polsce w czeskim Internecie. Nawet, gdyby tekst dotyczył narodowych potraw albo stanu dróg, niemal zawsze w dyskusji pojawi się w końcu zwrot „zdewociali katole” albo „zapluci fanatycy”. „Polski katolik” nie brzmi może aż tak bardzo egzotycznie i złowieszczo, jak „muzułmański uchodźca”, ale różnica w tutejszym odbiorze tych dwóch zwrotów jest na pewno mniejsza, niż wskazywałaby na to różnica między odległością Pragi od Warszawy i od, powiedzmy, Damaszku.

Kiedy mówi się w Czechach  o Polsce jako takiej i, zwłaszcza, o duszy polskiej,  katolicyzm jest zapewne pierwszym i głównym skojarzeniem. W Kwestii czeskiej Masaryka można przeczytać o przeciwstawnych sposobach, w jakie obydwa narody podchodzą do „problemu ogólnoludzkiego”. Podczas gdy „Czech chce ten problem rozwiązać na podstawie rozumowej”, Polak rozwiązuje go „nie rozumem, ale uczuciem, nie oświatą, ale religią”. Tłusty prałat należał do rozpoznawalnych symboli Polski na plakatach propagandowych z burzliwego okresu sporu o Śląsk Cieszyński. Swoją drogą, polskim odpowiednikiem tego symbolu jest motyw „czeskiej hołoty”, bezczeszczącej polną kapliczkę.

W okresie konfliktu propaganda obu państw w naturalny sposób akceptowała i akcentowała tę linię podziału. Humorystyczny wymiar tej historii bierze się z faktu, że według najbardziej znanej (chociaż, być może, zniekształconej) interpretacji historii wczesnego średniowiecza, chrześcijaństwo dotarło na ziemie ówczesnego plemienia Polan właśnie za pośrednictwem Pragi. Według kronikarza Mieszko I „zażądał w małżeństwo jednej bardzo dobrej chrześcijanki z Czech, imieniem Dąbrówka [chodziło o córkę księcia Bolesława]. Lecz ona odmówiła poślubienia go, jeśli nie zarzuci owego zdrożnego obyczaju i nie przyrzeknie zostać chrześcijaninem. (...) Pierwszy więc książę polski Mieszko dostąpił łaski chrztu za sprawą wiernej żony”.

 

Przed chrześcijaństwem nas nie było

 

Czytelnika nie-polskiego może zdziwić, że wspomina się – jak to bądź co bądź zrobiliśmy już na początku tekstu – rocznicę „chrztu Polski”. Nie chrztu księcia Mieszka albo rozpoczęcia procesu chrystianizacji jego państwa. Ochrzcić może się jednostka, ale państwo? Taki sposób mówienia ma jednak swoje uzasadnienie. Chodzi tu o coś więcej niż o zwyczaj językowy lub o manifestację - jak można by to też interpretować - „imperializmu kulturowego” Kościoła. Jak pisze filozof Paweł Milcarek, „Po prostu nie mamy historii przed chrztem, chrzest jest początkiem. (...) w „duszy polskiej” nie ma żadnej nie-chrześcijańskiej podświadomości, gdzie na wyzwolenie i powrót do władzy czekałyby zepchnięte tam „stare bogi”, słowiańscy bracia bóstw celtyckich, germańskich czy rzymskich”. Socjolog Paweł Rojek dodaje: „Kiedy mówimy o polskim katolicyzmie, nie chodzi nam tylko o to, że wielu Polaków to katolicy. To w gruncie rzeczy wszystko jedno, ilu ich dzisiaj jest. Chodzi o to, że polskość zrodziła się z katolicyzmu i zostanie z nim związana, nawet kiedy jednostki będą odchodzić od Kościoła”.

Według Milcarka, w stuleciach po chrzcie Mieszka „wszystkie mody i ideologie przychodzące z Europy mogły się (w Polsce) stać czymś więcej niż wiarą wąskich kręgów jedynie pod warunkiem jakichś koncesji, niekiedy głębokich, wobec chrześcijaństwa. Gdzie indziej nurty te mogły tworzyć i organizować uniwersa alternatywne dla chrześcijaństwa – lecz w Polsce stawały się akceptowalne jedynie pod warunkiem jakiegoś, choćby i powierzchownego wpisania się w uniwersum chrześcijańskie”. Tak było z humanizmem renesansowym i oświeceniem, które w Francji wiązało się z masakrami duchowieństwa podczas rewolucji, podczas gdy w Polsce to właśnie księża byli głównymi reformatorami. Tutejsze odnogi odgałęzienia socjalizmu - przede wszystkim różne warianty …, wzrastały i upadały razem z ich liderami i inspiratorami, pochodzącymi z szeregów duchowieństwa. Również nowoczesny polski nacjonalizm, o którym się mówi się tyle, przez długi czas pozostawał ideologią elitarną. Dopiero kiedy ci nieliczni polscy wyznawcy „współzawodnictwa między narodami” w świecie, w którym przeżywają tylko te najsilniejsze, zamienili Darwina na Tomasza z Akwinu, nacjonalizm mógł zmienić się w ruch masowy. Znacząca jest droga światopoglądowa Romana Dmowskiego, duchowego ojca polskiego nacjonalizmu. Podczas gdy w latach dziewięćdziesiątych 19. wieku upierał się, że „relacja między jednostką a narodem w ogóle nie należy do sfery etyki chrześcijańskiej”, trzydzieści lat później z równie silnym przekonaniem twierdził, że „katolicyzm nie jest tylko przypadkowym dodatkiem do polskości. Oderwać naród od religii oznaczałoby zniszczyć naród jako taki”.

 

Pełnimy wieczną straż na murach

 

Istnieją dwa historyczne symbole, przy pomocy których Polacy podkreślali swoją wyjątkowość. Pierwszy pochodzi z XVI lub XVII wieku, z doświadczenia bycia krajem na granicach „świata chrześcijańskiego”, krajem nieustannie opierającym się najeźdźcom ze wschodu i południa. Ówczesny polski szlachcic pojmuje istnienie Polski w kontekście transcendentnym: „Bóg postawił Królestwo Polskie jak mur między chrześcijaństwem a pogaństwem”. To wyobrażenie znalazło swoje historyczne zwieńczenie w odsieczy oblężonego Wiednia, poprowadzonej przez króla Jana III Sobieskiego (1683), ożyło jednak ponownie w XX wieku - tym razem „baszta  cywilizacji zachodniej” miała uchronić Europę przed zagrożeniem bolszewizmu. Jak napisał na krótko przed drugą wojną światową znany teolog Józef M. Bocheński, udziałem Polski jest „pełnienie wiecznej straży na murach” na granicach zachodniego świata. Dzisiaj na micie tym pasożytują dalecy pogrobowcy Sobieskiego, którzy próbują wtłoczyć w ten szablon również kryzys uchodźczy.

Drugim podstawowym wymiarem mitu narodowego była wizja Polski jako ucieleśnienia i nosiciela idei wolności. Jego najsłynniejszą wersję stworzył romantyczny poeta Adam Mickiewicz w XIX wieku, kiedy Polska zniknęła z mapy Europy. Według Mickiewicza, jego ojczyzna jest „Chrystusem narodów”, ponieważ, tak jak Chrystus, została ukrzyżowana przez złe moce, zostanie jednak wskrzeszona i przyniesie wolność całej Europie.

Oba mity są powiązane: obrona „łacińskiego” Zachodu jest również obroną wolności obywatelskiej przed despotyzmem. Już dla upartej i dumnej szlachty polskiej kluczowe było przekonanie, że wolność, to dar pochodzący od Najwyższego, a nie wynik umowy z ziemskimi władcami. Dlatego też żaden król nie może jej ograniczyć ani odebrać. To kredo polskiego republikanizmu streścił inny romantyczny poeta w popularnej pieśni rozpoczynającej się od wersów: „Nigdy z królami nie będziem w aliansach,/ Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi,/ Bo u Chrystusa my na ordynansach,/ Słudzy Maryi!”.

Jakiś czas temu pewien czeski dziennikarz z przerażeniem donosił, że w polskich szkołach, zamiast zdjęć prezydentów, musi wisieć krzyż. Z relacji na pierwszy rzut oka wynikało, że postrzega to jako wyraźny atak na wolność. Polskie doświadczenie jest dokładnie odwrotne! - portret prezydenta jest niepożądanym wdarciem się polityki w miejsca, gdzie nie powinno jej być. (Obecnie jest to – powiedzmy – na przykład Havel, a w przyszłości to może być ktoś mniej powszechnie akceptowany). Krzyż natomiast jest instancją, do której można zwrócić się po ochronę przez sinusoidami i fikołkami bieżącej polityki. W Polsce katolicyzm mógł zatem wiązać się z dokładnie przeciwnymi skojarzeniami, niż na ziemiach czeskich. Nie był wsparciem absolutystycznego reżimu, ale przeciwnie: był traktowany jako filar wolności; wolności zarówno osobistej, jak i kolektywnej.

To wzajemne przeplatanie się wiary w wolność obywatelską i katolicyzmu w warunkach europejskich było czymś wyjątkowym. Dla salonów intelektualnych Polska stanowiła zatem anomalię. W XVIII wieku salony te, na czele z Wolterem i innymi, powitały stopniową likwidację Polski przez okoliczne mocarstwa jako zwycięstwo oświecenia nad wołającym o pomstę do nieba anachronizmem, jakim był polski republikanizm. Chodziło w gruncie rzeczy o zabieg chirurgiczny, niezbędny dla higieny tej części Europy. W 19. wieku, kiedy ton, dla odmiany, nadawało konserwatywne przymierze mocarstw, Polacy byli skrajnie podejrzani z powodu wypisanych na sztandarach rewolucyjnych haseł wolności i narodowego samostanowienia. Z uwagi na to, że ta działalność rewolucyjna łączona była z mistycznymi słowami o  „Chrystusie narodów”, Polacy nie byli szczególnie łatwostrawni również dla rodzącego się wówczas ekstremizmu lewicowego.

Z tej perspektywy wyraźniej ujawnia się fałszywość dziennikarskich kliszy mówiących o „konserwatywnej Polsce”. Młody socjolog Michał Łuczewski (rocznik 1978) pisze: „Mówienie o konserwatyzmie społeczeństwa polskiego jest absurdem. Konserwatyzm wierzy w elity, instytucje i tradycję. Naszą jedyną tradycją jest tradycja nieciągłości, nasza historia jest cyklem rewolucji i katastrof. Jedynym stabilnym, trwałym elementem w tym wszystkim jest katolicyzm. Ale z konserwatyzmem nie ma to nic wspólnego”.

Skąd wzięła się ta zdolność polskiego katolicyzmu do przetrwania, szczególnie w wieku dwudziestym?

 

Chłopski naród

 

Mało kto chyba zdaje sobie sprawę, że w okolicach 1930 roku udział procentowy rzymskich katolików był w Polsce mniejszy, niż w Czechosłowacji. Powstanie wyobrażeń o jednorodnie katolickim społeczeństwie polskim (koniec końców, podobnie jak wyobrażenie jednorodnie ateistycznego społeczeństwa czeskiego) jest już wynikiem okresu powojennego.

Dopiero w ostatnich latach socjologowie i historycy zaczynają odkrywać nieco inny obraz rozwoju społeczeństwa polskiego, niż ten powszechnie znany mit etosu szlachecko-romantycznego, istotowo złączonego z przednowoczesną religijnością. Chociaż polska szlachta była liczną i społecznie zróżnicowaną grupą, w rzeczywistości co najmniej dziewięciu na dziesięciu obywateli współczesnej Polski ma zupełnie nieszlacheckie, chłopskie pochodzenie. I podczas gdy świadomość narodowa, włącznie z przekonaniem o ścisłym przenikaniu się narodu i Kościoła, w przypadku szlachty była żywa już we wczesnej nowożytności, to ich poddani z całą pewnością jeszcze pod koniec 19. wieku nie uważali się za „Polaków”. W roku 1846 austriackim urzędom udało się w Galicji podburzyć chłopów „przeciw Polakom” – czyli przeciwko szlachcie – i sprowokować serię pogromów i masakr. „Ironią lasu jest, że właśnie potomkowie tych małopolskich chłopów są obecnie uważani za ucieleśnienie ideału Polaka-katolika” – pisze w swojej pionierskiej książce Odwieczny naród (2012) wspomniany już Łuczewski. „I całkiem zapomnieli, że kiedyś było inaczej”.

Jak doszło do tej przemiany? Właśnie tu religia odegrała kluczową rolę. Książka Łuczewskiego pokazuje, jak utożsamienie narodu i religii stało się głównym narzędziem w rękach „budzicieli” (z których wielka część wywodziła się zresztą z szeregów niższego kleru). Dziesiątki organizacji, które brały udział w tych przemianach, od związków rolniczych aż do ruchów abstynenckich, forsowały tę polsko-katolicką wizję tożsamości.

Druga wojna światowa i początki komunizmu, czyli wydarzenia, w których obca władza równocześnie starała się uderzyć zarówno w polskość, jak i w katolicyzm, wzmocniły jeszcze bardziej powiązanie obu tych tożsamości. Rewolucja, którą okupujące Polskę mocarstwa narzuciły Polsce – czy to narzucana przez hitlerowskie Niemcy rewolucja nazistowska, czy to narzucana później przez stalinowski Związek Radziecki rewolucja bolszewicka – doprowadziły do zaniku najsilniejszych do tej pory klas: inteligencji i (żydowskiej) burżuazji. Na ich miejscu pojawiły się masy przeważnie wiejskiego proletariatu. „Ta masa” – mówi historyk Nikodem Tomaszewski – „stała się narodem właśnie w okresie, którego wyraźnymi granicami są obchody tysiąclecia chrztu Polski i, później, powstanie Solidarności”.

 

Partyjka pokera o władzę nad duszami

 

Proces ten uległ przyspieszeniu  w wyniku starcia Kościoła i reżimu komunistycznego. Obydwie strony wspierały „nacjonalizację”, ale każda próbowała nadać jej inną treść. „Wizja silnego narodu katolickiego zjednoczonego w walce z reżimem jest błędna”, mówi Paweł Rojek. „Projekt Wyszyńskiego nie opierał się na jakimś status quo, był głęboko konstruktywistyczny. Zakładał powstanie nowego, polskiego ludowego katolicyzmu”. Chodziło o to, by Kościołowi katolickiemu udało się wytworzyć tego „nowego człowieka” prędzej, niż komunistom. Tym, kto definitywnie potwierdził powstanie nowoczesnego „Polaka-katolika”, był właśnie wyżej wspomniany kardynał Stefan Wyszyński, prymas polskiego Kościoła w latach 1949-1981. Podstawy swojego projektu kardynał nakreślił jeszcze jako więzień stalinowskiego reżimu; w latach 1953-1957 był bowiem internowany. Kiedy został wypuszczony, ogłosił dziewięcioletnie narodowe rekolekcje duchowe, których zwieńczeniem miało być wydarzenie obchodów tysiąclecia „chrztu Polski” w 1966. Słowami publicysty Jana Maciejewskiego: zaczęła się partyjka pokera o władzę nad duszami Polaków.

Komitet centralny polskiej partii komunistycznej reagował: „Program obchodów tysiąclecia Polski, rozłożony na dziewięć lat, jest próbą zaszczepienia ducha fanatyzmu religijnego, likwidacji świeckości i mobilizacji wiernych w całym społeczeństwie (…) pokazuje, że Kościół chciałby znacząco przekroczyć zakres swoich obowiązków religijnych”. Reakcja władzy była histeryczna, jej częścią były także ponawiane „aresztowania” otaczanego kultem częstochowskiego obrazu Matki Boskiej Królowej Polski, która, zgodnie z planem kardynała,  miała pielgrzymować po całym kraju. Reakcja władzy była tym bardziej histeryczna, że rekolekcje nie zawierały pierwiastków politycznych. Pomimo tego, kiedy zbliżały się obchody Tysiąclecia, na spotkaniu Komitetu Centralnego padały nawet tak ekstremalne propozycje, jak zaproszenie grupy Beatles, aby „wyrwać młodzież ze szponów Wyszyńskiego”. Lennon i spółka co prawda nie dotarli, ale samo zakupienie praw do transmisji amerykańskich filmów w telewizji kosztowało miliony złotych.

I nastał kwiecień 1966, główne obchody tysiąclecia Chrztu w Poznaniu. Obraz Matki Boskiej ma być przeniesiony w procesji z Rynku do Katedry. Organy państwowe w ostatniej chwili zakazują procesji - obraz ma być przetransportowany w zamkniętym samochodzie. W tej chwili dochodzi do spontanicznej demonstracji siły: tłum podnosi auto razem z obrazem, pilnującymi go zakonnikami i z kierowcą. Procesja zmierza w kierunku katedry… Wieczorem wściekły komunistyczny przywódca Gomułka  uderza w przemówieniu w „antypaństwowo” myślącego „przewodniczącego episkopatu”, który myśli sobie, że naród ten mógł bardzo często być i bez króla, i bez wodza, i bez zwierzchników, i bez premierów, i bez ministrów, ale naród ten nigdy nie żył bez pasterza”. Władysław Gomułka w ten sposób niechcący trafnie oddał istotę roli Kościoła w nowoczesnej historii państwa polskiego.

Pod koniec roku 1966 kardynał Wyszyński napisał w swoim dzienniku: „Wydaje się, że zadanie mojego życia jest spełnione”. W partii pokera z reżimem pokonał przeciwnika. „Nowy Polak” był przede wszystkim jego dziełem; w istocie tożsamości narodowej znalazła się religia. Jej formą zewnętrzną były tradycyjne praktyki pobożności ludowej, na czele z  kultem Matki Boskiej jak królowej Polski. Nigdzie zwycięstwo Wyszyńskiego nie było bardziej wyraźne, niż w Nowej Hucie pod Krakowem, w owym modelowym socjalistycznym mieście wybudowanym na zielonym polu w latach 1949-1951 - mieście, którego obywatele mieli być idealnymi socjalistycznymi ateistami. Kościół nie mógł zostać zbudowany w Nowej Hucie, zatem obywatele postawili tam krzyż, pod którym zaczęto odprawiać msze polowe. Kiedy rozwścieczona władza chciała zlikwidować krzyż, modelowi obywatele modelowego miasta z kamieniami i kijami stanęli naprzeciw policji. Broniących się obywateli wsparł wówczas krakowski biskup. Nazywał się Karol Wojtyła. To właśnie jego wybór na papieża ukoronował dzieło Wyszyńskiego. Rodak w Watykanie stał się – mówiąc słowami filozofa Dariusza Karłowicza – „niekoronowanym królem Polski”, którego obecność wciąż przypominała o uzurpatorskim charakterze władzy w Warszawie.

 

Bóg wśród nas

 

Katolicki publicysta Grzegorz Górny zauważa, że relatywna wytrzymałość polskiego Kościoła po 1989 roku wiąże się właśnie z tym, że podczas gdy np. we frankistowskiej Hiszpanii władza Kościoła oparta była na jego ścisłym związku z państwem, w Polsce jego siłą było przenikanie się ze społeczeństwem: „Katolicy wiedzieli, że sami są osobiście odpowiedzialni za Kościół”. Fakt ten manifestuje się również w większej chęci Polaków, aby finansować istnienie Kościoła i jego niezależność od państwa.

Na wielu gości z Czech Polska, z jej życiem religijnym, manifestującym się w przestrzeni publicznej i otwarcie przenikającym wszystkie sfery życia, jawi się jak inna planeta.Proboszczowie święcący auta na św. Krzysztofa lub trójwymiarowe pocztówki 3D ze świecącym Chrystusem są hitami czeskiego internetu. Przeniknięcie się konsumenckiego, postmodernistycznego społeczeństwa i wciąż żywej (a zatem wykorzystywanej komercyjnie ) wiary religijnej rodzi wiele podobnych zjawisk. Kiedy w Wielki Piątek otworzycie przypadkiem  pewien popularny portal informacyjny, w oczy uderzy Was tytuł: „Judasz: co by dzisiaj kupił za trzydzieści srebrników?”. A bulwarowy dziennik Fakt przed kilku laty na Wielkanoc kusił czytelników reportażem o tym, jak będzie w niebie i w piekle.

Wystarczyć wyciągnąć kamerę i kręcić, jak powiedzieliby Filip Remunda i Vít Klusák w trailerze do swojego nowego filmu, performatywnego dokumentu „Polski bóg”. Widzimy w nim pozbawione komentarza ujęcia z polskiej stolicy pielgrzymkowej, Jasnej Góry w Częstochowie, gdy w sierpniu przybywają do niej piesze grupy pielgrzymów z całej Polski. Na dłuższą chwilę kamera zatrzymuje się na grupie tańczącej młodzieży, która wykrzykuje hasło „Tutaj jest armia pana, tutaj jest grupa Karan”. Czeski widz nie będzie już jednak zdawał sobie sprawy, że ta zabawna grupa Karan to organizacja, przez którą zakon salezjanów próbuje przywrócić do normalnego życia problemową młodzież, narkomanów czy kryminalistów. Czeski widz nie zobaczy też zmarłego niedawno ks. Jana Kaczkowskiego, który zachorował na raka mózgu i stał się twarzą ruchu hospicyjnego. Nie dowie się także o  szeregowym księdzu Jacku Stryczku, który od podstaw, na własną rękę, zorganizował największą charytatywną kampanię w kraju, która w zeszłym roku w przeliczeniu zebrała przed Świętami Bożego Narodzenia ponad 350 mln koron.

„Aktywność obywatelska w rozwiązywaniu lokalnych problemów rośnie w Polsce wprost proporcjonalnie do miary religijności,” pokazały badania sprzed kilku lat. Nawet tak demonizowane medium, jak Radio Maryja, zaczynało przede wszystkim jako instytucja samopomocy obywatelskiej. „Ktoś chciał oddać w dobre ręce lodówkę, kto inny nie miał pieniędzy na leki. Słuchacze dzwonili, wymieniali się informacjami, pomagali sobie,” mówi socjolog Ireneusz Krzemiński o początkach stacji, która dzisiaj irytuje swoim politycznym zaangażowaniem.

Polski Kościół jest postrzegany w Czechach przede wszystkim przez pryzmat swojej aktywności politycznej. To prawda, że przejawia w tej dziedzinie dużą pewność siebie, niemniej jednak, wbrew rozpowszechnionym wyobrażeniom, polski Kościół jest bardzo różnorodny światopoglądowo: reprezentuje przekrój całego społeczeństwa, a nie tylko jego małej części, a przede wszystkim opiera się raczej na aktywności świeckich niż duchownych. Również niedawna burza dotycząca projektu ściślejszej ochrony życia poczętego była dziełem zaangażowanych wierzących: „Biskupi nie napisali tego projektu, już od lat o niego nie walczą, ani nie są twarzami ruchu pro-life” – napisał na swoim profilu facebookowym katolicki publicysta Tomasz Terlikowski.

„Organizacje powstające przy parafiach tworzą jeden z głównych filarów społeczeństwa obywatelskiego”, napisał portal jagiellonski24, opierając się na najnowszych badaniach statystycznych. W tym samym badaniu okazało się, że miara aktywności wśród „ponadprzeciętnie” zaangażowanych wierzących przewyższa niemal o 20 procent średnią krajową. Nie będzie elektoratu lewicowegobez osłabienia wPolsceroli Kościoła katolickiego. Kościół przekształca konflikt klasowy w wojnę kulturową” – poskarżył się przed kilku miesiącami intelektualny lider polskiej lewicy, Sławomir Sierakowski.

 

Zaczęło brakować ruchu?

 

Powyżej opisano już, jak przed półwieczem wyglądały obchody tysiąclecia Chrztu Polski. Dlatego też szereg ludzi w polskim Kościele odczuwało potrzebę, aby zorganizować „dodatkowe” obchody millenium, już w wolnym kraju. To właśnie tłumaczy rozmach obecnych wydarzeń. Ale obraz silnego Kościoła świętującego 1050 lat swojego istnienia w Polsce to tylko jedna strona monety. „Mamy jeszcze zasoby aktywności religijnej odziedziczone po wielkiej epoce polskiego Kościoła, statystyki wyglądają zupełnie nieźle, zwłaszcza na tle innych krajów europejskich, ale jednocześnie można zauważyć bierność hierarchii kościelnej, zagubienie świeckich katolików… To chyba niestety cisza przed burzą”.  - mówi filozof Paweł Rojek.

W ciągu dekady od śmierci Jana Pawła II (2005), w Polsce wyraźnie bowiem spadła liczba osób praktykujących i deklarujących się jako wierzące. Rozpowszechnia się podejście, które teologowie określają mianem „wiary z supermarketu”, czyli wybieranie sobie tych elementów nauki Kościoła, które najbardziej odpowiadają jednostce. Silne zakorzenienie Kościoła w systemie władzy państwowej zderza się z kolei z wrodzoną polską niechęcią do zwierzchności. Możliwe, że burzą tą jest właśnie obecna kontrowersja wokół zmiany ustawy o ochronie życia w fazie prenatalnej, chociaż w tych kwestiach polskie społeczeństwo jest znacznie bardziej pro-life niż przed dwudziestu laty i stanowisko „dla życia” ma według nowego sondażu największe wsparcie wśród najmłodszej grupy respondentów.

„Rzymski  katolicyzm powszechny na pewno poradzi sobie bez polskiego narodu. Nie potrafię jednak powiedzieć, co stanie się z polskością, kiedy Polacy przestaną być katolikami,” uważa Rojek. „Nie mamy przedchrześcijańskich tradycji, jak ludy zachodniej Europy, nie mamy rozwiniętej kultury życia codziennego jak Czesi, być może zostalibyśmy więc z pustymi rękami”. I przypomina mowę, którą Wyszyński przed laty budził swoich współbraci, i w której podkreślał wiecznie rewolucyjny, a nie konserwatywny charakter Kościoła w Polsce: „Staliśmy się Kościołem zasiedziałym, zarastamy mchem jak kamień w lesie. Więcej ruchu!”.

 

Przekład Stanisław Ruczaj

Polska wersja wstępu do wydanej w Czechach przez CDK i OMP książki pt. Pambičkáři, z tekstami Krzysztofa Koehlera, Michała Łuczewskiego, Pawła Milcarka i Pawła Rojka.

 

Tekst przetłumaczony w ramach projektu „Rola religii w polskiej i czeskiej tożsamości narodowej”, współfinansowanego przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej (konkurs „Forum Polsko-Czeskie na rzecz zbliżenia społeczeństw, pogłębionej współpracy i dobrego sąsiedztwa 2016”.

Polski przekład niniejszego tekstu jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz autora i Ośrodka Myśli Politycznej. Utwór powstał w ramach konkursu Forum Polsko-Czeskie na rzecz zbliżenia społeczeństw, pogłębionej współpracy i dobrego sąsiedztwa 2016. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, po warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie Forum Polsko-Czeskie na rzecz zbliżenia społeczeństw, pogłębionej współpracy i dobrego sąsiedztwa 2016.

 

Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.