Roman Joch, Czeska konserwatywna polityka zagraniczna

  • Print

I. Z politycznego punktu widzenia istnieją trzy możliwe postawy wobec społeczeństwa. Pierwsza jest jednocześnie utopijna i idealistyczna. Głosi, że metodami politycznymi, działaniami władzy państwowej, można zasadniczo udoskonalić i ulepszyć człowieka i społeczeństwo, że można stworzyć raj na ziemi, czyli utopię. Stanowisko to jest zatem idealistyczne, pełne ideałów. Alternatywne wobec niego podejście głosi coś wręcz przeciwnego. Nie jest utopijne, ale raczej realistyczne. Porzuca marzenie o stworzeniu raju na ziemi, a to dlatego, że ludzie są z natury niedoskonali. Nie jest jednak przy tym także idealistyczne, ale cyniczne: ludzie są bezmyślnym stadem, zasługującym jedynie na rządy twardej ręki.

Trzecia postawa także odrzuca możliwość utopii, stworzenia raju na ziemi za pomocą środków politycznych - jest zatem realistyczna. Przy tym jednak – co dla niektórych może jawić się jako paradoks – odrzuca również cynizm drugiego stanowiska i jest idealistyczna pod tym względem, że nie postrzega człowieka jako zwykłego zwierzęcia, ale jako wyjątkową istotę o niepowtarzalnej wewnętrznej wartości. Uznaje, że nawet niedoskonały człowiek jest zdolny uchwycić obiektywne standardy dobra i zła, prawdy i fałszu, szlachetności i podłości, sprawiedliwości i niesprawiedliwości oraz próbować je realizować, choć niedoskonale, w swoim życiu, czy to osobistym, czy politycznym. A skoro człowiek jest zdolny podjąć taką próbę, to ma również moralny obowiązek, by to uczynić. Chociaż, powtórzę się, rezultat – biorąc pod uwagę ludzką niedoskonałość – nie będzie pozbawiony wad. To trzecie stanowisko jest stanowiskiem konserwatywnym (lub też chrześcijańsko-konserwatywnym).

Chrześcijańsko-konserwatywna refleksja polityczna o wspólnocie polega zatem na lawirowaniu między Scyllą utopii i Charybdą cynizmu. Jest konserwatywna, a co z tego wynika: nie lewicowa, a więc też nie utopijna. Opiera się na świadomości, że królestwo Boże nie jest z tego świata, że raju na ziemi nie da się stworzyć, i dlatego zrywa nawet z tymi lewicowymi chrześcijanami, którzy – choć ich własna wiara powinna uczyć ich rozumu -- głupio sądzą, że królestwo Boże można zrealizować na ziemi środkami politycznymi, poprzez działania państwa, co jest oczywiście niemożliwe. Chrześcijańską politykę konserwatywną cechuje zatem realizm. Tu, na ziemi, nigdy nie będzie idealnego społeczeństwa, społeczeństwa bez bólu, trudności, łez i cierpienia. Niemniej wyznawcy tego stanowiska różnią się od realistycznych, ale cynicznych konserwatystów, którzy niepotrzebnie wyciągają z tego faktu wniosek, że sprawiedliwość nie istnieje, że nie jest konieczne dążenie do sprawiedliwości, a nawet, że głupotą jest pragnienie jej. Chrześcijański konserwatyzm natomiast jest, no cóż, chrześcijański: wyznaje, że nawet najbardziej zwyczajny człowiek jest stworzony na obraz Boga i że Bóg troszczy się o niego. Człowiek jest stworzeniem, które ma prawo pragnąć sprawiedliwości i powinno jej pragnąć.

 

II. Na czym polega konserwatywna polityka zagraniczna? Konrad Adenauer, kanclerz-założyciel Republiki Federalnej Niemiec, zwykł mawiać, że o tym, jak będziemy żyć, decyduje polityka wewnętrzna, ale o tym, czy w ogóle przetrwamy, rozstrzyga polityka zagraniczna.

Takie jest też podstawowe zadanie konserwatywnej polityki zagranicznej: zapewnienie przetrwania. W szczególności przetrwania społeczeństwa politycznego, jego legalnej władzy i, jeśli to możliwe, utrzymanie całego dotychczasowego terytorium państwa.

Polityka zagraniczna jest zatem przede wszystkim i zasadniczo związana z polityką obronną i bezpieczeństwa. Polityka zagraniczna bez obrony i bezpieczeństwa nie jest polityką zagraniczną. Kraje, które nie mają własnej polityki obronnej i bezpieczeństwa, ograniczają się w polityce zagranicznej do pustych deklaracji, frazesów, obietnic lub moralizatorstwa pozbawionego jakichkolwiek realnych podstaw. Oczywiście, jeśli polityka zagraniczna kraju spełnia swój podstawowy obowiązek zapewnienia obrony i bezpieczeństwa kraju, może również realizować drugorzędne lub trzeciorzędne cele, takie jak realizacja interesów handlowych za granicą, podpisanie międzynarodowych konwencji dotyczących praw kobiet, pomoc humanitarna i rozwojowa za granicą czy wzmacnianie wymiany kulturalnej z innymi państwami. Należy jednak pamiętać, że te cele są zdecydowanie drugorzędne w stosunku do celów podstawowych, którymi są obrona i bezpieczeństwo.

Tak więc podstawowymi celami konserwatywnej polityki zagranicznej są: obrona i bezpieczeństwo (1) samej wspólnoty politycznej, (2) jej prawowitego ustroju oraz (3) w miarę możliwości całego istniejącego terytorium państwa, a jeśli nie jest to możliwe, to przynajmniej jak największej jego części.

Zajmijmy się tymi kwestiami po kolei. Po pierwsze, zachowanie wspólnoty politycznej, czyli zachowanie państwa w jego granicach. Chodzi o prowadzenie polityki zagranicznej, która polega na utrzymywaniu przyjaznych stosunków ze wszystkimi bezpośrednio - a także pośrednio - sąsiadującymi krajami, a jeśli nie jest to możliwe z powodu ich wrogości, na tworzeniu takich sojuszy, które będą stanowić przeciwwagę dla wrogich krajów i reżimów. Jednocześnie ważne jest, by dysponować potencjałem obronnym wystarczającym ku temu, by zniechęcić do wymierzonej w nas agresji. Jeśli zaś nawet odstraszanie zawiedzie, to być w stanie, dzięki swojej własnej sile i sojuszom obronnym, odeprzeć agresję oraz pokonać i ukarać napastnika. Zapewnić przetrwanie własnego państwa.

Jeśli spojrzymy na historię Czechosłowacji i Czech, czechosłowacka polityka zagraniczna całkowicie zawiodła w latach 1938-39, a państwo czechosłowackie przestało istnieć. Ziemie czeskie znalazły się pod kontrolą nazistowskiej III Rzeszy, a Słowacja stała się jej wasalem i państwem satelickim. Słowacji w tym sojuszu groziła klęska, więc w 1944 r. wielu Słowaków opowiedziało się za odtworzeniem Republiki Czechosłowackiej.

Natomiast po 1989 r. czechosłowacka, a następnie czeska (a po 1998 r. także słowacka) polityka zagraniczna była i jest niemal bez zarzutu: utrzymujemy przyjazne stosunki ze wszystkimi sąsiadami, co jest wyjątkowe w skali historycznej. Co więcej, należymy do najskuteczniejszego i najpotężniejszego sojuszu obronnego w historii ludzkości, NATO, czyli Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego. Jak rzadko w historii, bezpieczeństwo kraju jest zagwarantowane dzięki polityce zagranicznej.

Po drugie, zachowanie posiadającego legitymizację porządku politycznego, którym w naszym przypadku jest porządek konstytucyjno-demokratyczny. Integralność terytorialna państwa nie wystarczy, jeśli do władzy dojdzie lub zostanie zainstalowana z zewnątrz nielegalna władza. Taka sytuacja może doprowadzić do wojny domowej, a zatem, do utraty bezpieczeństwa. Spójrzmy jeszcze raz na historię: w 1945 r. przywrócono Republikę Czechosłowacką, ale jej system polityczny był autorytarny i znajdował się pod ogromnym wpływem komunistów. W lutym 1948 r. dokonali oni zamachu stanu, który doprowadził ich do pełnej władzy. Ustanowili totalitarny reżim, który znajdował się pod pełną kontrolą stalinowskiego Związku Radzieckiego. Co z tego, że państwo zachowało formalnie niepodległość, skoro władza była równie zbrodnicza, jak naziści? Co więcej, znajdowała się w pozycji wasala obcego, euroazjatyckiego mocarstwa. Nawet po interwencji Breżniewa i okupacji Czechosłowacji w sierpniu 1968 r., Czechosłowacja pozostała formalnie niepodległa; w rzeczywistości była terytorium okupowanym, pozbawionym faktycznej suwerenności, tak jak rozumie się ja w prawie międzynarodowym.

Przetrwanie szczątków pozornie niepodległego państwa, jest marnym pocieszeniem, gdy rządzi nim władza pozbawiona legitymizacji. Na tym właśnie polegał błąd czechosłowackich polityków w latach 1945-48. Żaden z nich nie był konserwatystą. Wielu było komunistami, inni z nimi kolaborowali, a pozostali byli naiwnymi lewicowymi utopistami, którzy wierzyli w tak zwaną konwergencję Wschodu i Zachodu, komunizmu i demokracji. Tak było również w przypadku ówczesnego prezydenta, Beneša. Był wyznawcą teorii konwergencji: na Wschodzie mają socjalizm - co jest rzeczą dobrą - ale brakuje im demokracji; na Zachodzie mają demokrację, i bardzo dobrze, ale za to nie mają socjalizmu. Dlatego Wschód i Zachód padną sobie w ramiona, Zachód przyjmie socjalizm, Wschód zaś będzie ewoluował od komunizmu do demokratycznego socjalizmu. Ostatecznie demokratyczny socjalizm zapanuje wszędzie, manifestując heglowski „koniec historii“. Z tego powodu nie (tymczasowa?) współpraca ze stalinowskim komunizmem nie stanowi problemu. Trudno o większą naiwność. Właściwym kierunkiem polityki konserwatywnej, który w latach 1945-1948 nie został niestety przyjęty, byłoby zorientowanie się na Zachód,  na Stany Zjednoczone i stworzenie środkowoeuropejskiej niekomunistycznej konfederacji.

Wreszcie, po trzecie, celem powinno być utrzymanie posiadającego legitymizację systemu politycznego przynajmniej na części terytorium kraju, jeśli utrzymanie go na całości terytorium jest niemożliwe ze względu na układ sił w sytuacji międzynarodowej. Po II wojnie światowej kanclerz Adenauer miał wybór między zaakceptowaniem zjednoczonych, ale neutralnych Niemiec, z dużymi wpływami komunistycznymi oraz ich „finlandyzacją“, a ustanowieniem w zachodniej części Niemiec konstytucyjnej i demokratycznej Republiki Federalnej, w pełni należącej do Zachodu i z czasem dołączającej do NATO. Wybrał to drugie  Była to słuszna decyzja, a zjednoczenie Niemiec poprzez przyłączenie NRD do Republiki Federalnej nastąpiło w 1990 roku.

Po sowieckiej agresji na Finlandię podczas wojny zimowej 1939-40, Finlandia utraciła część swojego terytorium. W tak zwanej wojnie kontynuacyjnej w latach 1941-44 odzyskała je. Aby zachować niepodległość państwa fińskiego i jego wewnętrzną demokratyczną autonomię, zgodziła się po 1945 roku zrzec terytorium ponownie okupowanego przez Sowietów.

Korea Południowa, dzięki sojuszowi z USA, zachowała niepodległość i niekomunistyczny system polityczny w latach 1950-53, a następnie przeciwstawiła się wysiłkom dynastii Kimów którzy dążyli do narzucenia swojej tyranii całej Korei. Wietnam Południowy nie miał tyle szczęścia w 1975 roku.

Obecnie zaś, po masowej agresji Rosji na wolną i niepodległą Ukrainę w lutym 2022 r., ważne jest, aby Europa i Zachód pomogły podtrzymać na większości obszaru Ukrainy wolną i demokratyczną prozachodnią władzę, niezależną od Moskwy. Najlepiej oczywiście, jeśli uda się ją zachować na całej Ukrainie w jej międzynarodowo uznanych granicach, ale - jeśli to nie będzie możliwe - przynajmniej na większości jej terytorium, kontrolowanego z Kijowa i niezależnego od Moskwy.

 

III. Po przedstawieniu celów konserwatywnej polityki zagranicznej należy omówić jej środki. Chodzi tu o: (1) odrzucenie izolacjonizmu, (2) odrzucenie naiwnego, liberalno-lewicowego internacjonalizmu i związanej z nim wiary w ponadnarodowe instytucje i konwencje, (3) potrzebę zawiązywania sojuszy z krajami wyznającymi te same wartości oraz (4) odrzucenie tezy o tym, że charakter systemu politycznego nie jest istotny - wręcz przeciwnie, uświadomienie sobie, że ma on ogromne znaczenie.

W Europie izolacjonizm w polityce zagranicznej nigdy nie sprawdzał się i, szczerze mówiąc, nigdy nie miał szans, by się sprawdzić. To, że nie przejmujemy się innymi i światem, nie oznacza, że inni i świat nie przejmują się nami, i że nie mamy w nim wielu wrogów. Zawsze trzeba mieć się na baczności. Ceną wolności jest wieczyste czuwanie. Najbardziej uderzającym przykładem prawdziwości tego powiedzenia jest państwo Izrael, ale dotyczy ono także nas wszystkich tu w Europie.

Prostą koniecznością życiową jest monitorowanie sytuacji w innych krajach, reagowanie na nią z wyprzedzeniem, prowadzenie aktywnej i odpowiedzialnej, czyli rozważnej, polityki zagranicznej. W relacjach międzynarodowych konieczne jest czasem także użycie siły militarnej defensywnie, reaktywnie, ale też prewencyjnie lub wyprzedzająco, lub zachęcanie słowem lub czynem naszych sojuszników do jej użycia. Tylko dzięki temu możemy nadal żyć w wolności i bezpieczeństwie.

Po drugie, często słyszymy mantrę o „liberalnym porządku międzynarodowym opartym na zasadach“ (rules-based liberal international order). O ile porządek ten i owe zasady nie są podtrzymywane i egzekwowane przy użyciu odpowiedniej siły, w tym siły militarnej, to jest to pusty frazes. Wszystkie traktaty i konwencje to tylko papierowe gwarancje, które nie są warte więcej niż papier, na którym zostały spisane – chyba, że ktoś jest gotów je wyegzekwować. Zyskują na znaczeniu tylko wtedy, gdy są poważnie traktowane, a traktuje się je tak tylko wtedy, gdy stoi za nimi siła polityczna, gospodarcza lub militarna.

Doświadczenie ludzkości mówi, że pokoju nie zapewniają ani traktaty pokojowe, ani rozbrojenie, a jedynie wystarczająca siła odstraszająca. Jeśli potencjalny agresor uważa, że koszt agresji będzie dla niego akceptowalny i że odniesie z niej korzyści, to jej dokona. Potencjalny napastnik nie zaatakuje tylko wtedy, gdy sam uzna, że koszt agresji będzie dla niego niedopuszczalnie wysoki – może nawet destrukcyjny – dla jego kraju, reżimu lub osoby. Tylko wówczas potencjalny agresor nie stanie się prawdziwym agresorem.

Wszystkie kraje, które stały się ofiarami agresji, zostały zaatakowane ponieważ agresor uważał, że ich system obronny jest niedoskonały lub niedostosowany do natury zagrożeń, zbyt słaby. Żaden kraj nie został nigdy zaatakowany, bo agresor postrzegał go jako zbyt silny militarnie lub zdolny do odwetu.

Nie chcę przez to powiedzieć, że międzynarodowe traktaty i konwencje nie mają wartości czy że nie spełniają użytecznej roli – owszem, są i spełniają taką rolę, ale wyłącznie wtedy, gdy stoi za nimi znacząca siła – polityczna, gospodarcza lub militarna.

To samo dotyczy instytucji międzynarodowych i ponadnarodowych – pełnią one pożyteczną rolę jako fora dyskusji, konsultacji i negocjacji. Ale to zdecydowanie za mało; istotne decyzje podejmują podmioty, które kształtują politykę zagraniczną, dowodzą armiami, mają moc wydawania rozkazów do ataku – czyli rządy, parlamenty, prezydenci, premierzy lub dyktatorzy poszczególnych państw. Unia Europejska stanie się istotnym graczem międzynarodowym tylko wtedy, gdy jakiś facet w Brukseli zostanie głównodowodzącym wszystkich europejskich sił zbrojnych, a prezydent Francji wręczy mu teczkę z kodami do broni nuklearnej. Ale na to się nie zanosi – przynajmniej nie w obecnej erze politycznej.

Po trzecie, sojusze obronne i polityczne są niezbędne i użyteczne, ale tylko wtedy, gdy łączą państwa, które podzielają podobne wartości lub interesy. Niewiele krajów jest tak potężnych,  by same mogły zapewnić przetrwanie swojego systemu politycznego. Większość krajów potrzebuje w tym celu wchodzić w sojusze z innymi krajami, które – jak już wspomniano - podzielają podobne wartości lub interesy.

Najstarszy, nieprzerwanie trwający sojusz na świecie? Sojusz między Anglią, później Wielką Brytanią, a Portugalią. Istnieje od drugiej połowy XIV wieku, czyli już ponad 600 lat. Anglia (późniejsza Wielka Brytania) i Portugalia nie tylko nigdy ze sobą nie walczyły, ale nawet nigdy nie stanęły po stronie rywalizujących koalicji. Jeśli jeden kraj był w stanie wojny, drugi był jego sojusznikiem lub przynajmniej pozostawał neutralny. I vice versa.

Najbardziej skuteczny sojusz obronny wszech czasów? Sojusz Północnoatlantycki, zawarty w Waszyngtonie w 1949 roku. Kraje NATO nigdy nie zostały otwarcie zaatakowane przez wroga, tak imponująca i potężna jest ich siła odstraszania. Jest to sojusz między zaprzyjaźnionymi krajami i rządami w ramach jednej cywilizacji o wspólnym cywilizacyjnym poglądzie na sprawiedliwość i podobnych interesach w skali globalnej.

Sojusze takie, jak ten brytyjsko-portugalski czy północnoatlantycki, mają oczywisty sens i stanowią zarówno przejaw, jak i gwarancję rozważnej, odpowiedzialnej i skutecznej polityki zagranicznej.

Po czwarte, pewien rodzaj szkoły polityki zagranicznej zwanej realizmem utrzymuje, że wszystkie państwa mają interesy, interesy te są mniej więcej takie same, a zatem wszystkie państwa zachowują się mniej więcej tak samo w swojej polityce zagranicznej. Działając na arenie międzynarodowej, kierują się tą samą logiką; państwo to po prostu państwo.

Problem z tym podejściem polega jednak na tym, że – wbrew nazwie – w ogóle nie jest ono realistyczne. Nie ma państw jako takich, ponieważ nie ma systemów politycznych jako takich. Charakter systemu politycznego ma znaczenie, w niektórych okolicznościach nawet większe niż kultura danego kraju czy mentalność jego mieszkańców. Pokażmy to na przykładach.

W XX wieku w Niemczech, a raczej na terytorium Niemiec, istniało pięć różnych systemów politycznych. Były to, w kolejności: cesarskie Niemcy Wilhelmińskie, Republika Weimarska, nazistowski reżim Hitlera, komunistyczna Niemiecka Republika Demokratyczna (DDR) i konstytucyjna demokratyczna Republika Federalna Niemiec (BRD). Jeden kraj, jeden naród, jedna kultura, ale pięć różnych systemów, prowadzących bardzo różne, można nawet powiedzieć dramatycznie różne, polityki zagraniczne. Czechosłowacja, a następnie Republika Czeska i Polska były i są sąsiadami Niemiec, ale dla Czechów i Polaków sakramencką różnicę robi to, czy w Niemczech rządy sprawuje Hitler, czy Adenauer. Ten sam kraj, ten sam naród, ta sama kultura – więc skąd bierze się ta różnica? Z systemu politycznego.

Kuba: Fulgencio Batista kontra Fidel Castro. Czy Batista pomyślałby o wysłaniu kubańskich wojsk do Angoli i Etiopii, krajów, w których Kuba nie ma i nigdy nie miała żadnych interesów narodowych? Nie ma na to szans. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę wyznawaną przez niego ideologię, byłoby zaskakujące, gdyby Fidel Castro nie wysłał tam kubańskich żołnierzy. Jeden kraj, jeden naród, dwa różne systemy polityczne: jeden nieideologiczny i autorytarny, drugi komunistyczny i totalitarny, z zamiarem wyeksportowania swojej rewolucji na kilka kontynentów.

Iran. Kraj ten pod względem etnicznym jest w większości perski, a pod względem religijnym w większości szyicki. Na jego północy leży imperialistyczna, ekspansjonistyczna Rosja (czy to w swojej carskiej, komunistycznej radzieckiej, czy putinowskiej postaci). Na zachodzie leżą kraje o etnicznie arabskim i religijnie sunnickim charakterze. Na wschodzie - uzbrojony w broń nuklearną sunnicki Pakistan.

Znajdujący się w tym geopolitycznym położeniu Iran jest naturalnym sojusznikiem Zachodu, i powinien postrzegać Zachód jako swojego naturalnego sojusznika. Byłoby tak w przypadku niemal każdego możliwego systemu politycznego - czy to monarchistycznego, demokratycznego, czy świeckiej dyktatury wojskowej. Prawie każdego - ale nie w przypadku teokratycznych rządów szyickich ajatollahów Chomeiniego. Jeśli ten reżim w Iranie upadnie i zostanie zastąpiony przez jakiś inny (jaki, to niemal bez znaczenia), Iran najprawdopodobniej ponownie stanie się sojusznikiem Zachodu.

Można by dalej tak wymieniać... Kemalistowska Turcja, w której rolę „sądu konstytucyjnego“ odgrywał świecki sztab generalny armii tureckiej wykształcony w zachodnich akademiach wojskowych, kontra Turcja neoosmańska Erdogana (różnica jest najbardziej uderzająca w stosunku Turcji do państwa Izrael). I tak dalej, i tak dalej.

Innymi słowy, system polityczny ma znaczenie, zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej. W Europie, Ameryce Północnej, Australii i Azji Wschodniej demokracje konstytucyjne są naturalnymi sojusznikami w ramach cywilizacji zachodniej. Czasami jednak demokracje nie są tak niezłomnymi i niezawodnymi sojusznikami jak prozachodnie (prawicowe) dyktatury. Podczas II wojny światowej demokracje Irlandii, Szwecji i Szwajcarii nie pomogły szczególnie zachodnim aliantom, zwłaszcza Wielkiej Brytanii; wręcz przeciwnie, prawicowe dyktatury, takie jak Salazar w Portugalii czy prawicowi generałowie w rojalistycznej Grecji, okazały znacznie większe wsparcie. Podobnie było podczas zimnej wojny i jej gorącej fazy w Wietnamie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Indie, demokracja o największej liczbie ludności na świecie, w ogóle nie pomagały Amerykanom (i Australijczykom), podczas gdy prawicowe dyktatury w Korei Południowej, na Tajwanie, Filipinach, w samym Wietnamie Południowym, Kambodży i Tajlandii stanęły po stronie amerykańskiej, antykomunistycznej. W tym czasie zachodni socjaldemokraci Palmego w Szwecji czy Trudeau w Kanadzie byli ostentacyjnie antyamerykańscy, podczas gdy prawicowi pułkownicy i generałowie od Grecji po Chile (od Papadopoulosa po Pinocheta) wspierali amerykańską walkę antykomunistyczną - strategicznie defensywną, a czasem taktycznie ofensywną.

Również w dzisiejszym świecie, w wielu krajach (na przykład w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie) nie należy spodziewać się w najbliższym czasie powstania demokracji konstytucyjnych. Wybór sojuszników będzie dotyczył, z jednej strony, prozachodnich reżimów autorytarnych, a z drugiej - antyzachodnich reżimów islamistycznych. Tradycyjne monarchie, takie jak te w Maroku i Jordanii, lub egipski, prozachodni i zachowujący tolerancję religijną dyktator/prezydent Sisi, będą naszymi najlepszymi i najbardziej wiarygodnymi sojusznikami w danym miejscu i czasie.

 

IV. Spójrzmy na sytuację, w której obecnie znajduje się Europa Środkowa. Przyjrzyjmy się kolejno trzem rosnącym kręgom: (1) Czwórce Wyszehradzkiej - V4, (2) Unii Europejskiej - UE oraz (3) wspólnocie transatlantyckiej - NATO.

Współpraca wyszehradzka między Polską, Czechami, Słowacją i Węgrami zawsze była i nadal pozostaje ważnym narzędziem promowania naszych środkowoeuropejskich interesów; najpierw w kwestii przystąpieniu do NATO, później w kwestii przystąpienia do UE, a obecnie - już w ramach Unii. Widok z Warszawy, Pragi, Bratysławy czy Budapesztu niekoniecznie jest taki sam jak widok z Berlina, Paryża, Brukseli czy Madrytu. Powinniśmy kontynuować tę nieformalną współpracę między czterema państwami. Poszczególne rządy i premierzy, partie rządzące i prezydenci przychodzą i odchodzą, ale geografia i geopolityka nie ulegają zmianie. Współpraca ta nie ma charakteru ideologicznego; wyraża i reprezentuje interesy jednego konkretnego regionu w całej UE. Istnieją dobre powody, dla których warto ją utrzymać.

Jednak polityka i ideologia czasami biorą górę nad interesami regionalnymi. Prawdopodobnie nikt nie był większym, bardziej aktywnym i głośniejszym rzecznikiem współpracy wyszehradzkiej niż premier Węgier Viktor Orbán. Ten najdłużej urzędujący premier w Europie Środkowej - żaden inny premier w krajach V4 nie był u władzy tak długo jak Orbán - postrzegał współpracę wyszehradzką jako narzędzie do wzmocnienia wpływów Węgier w UE. Jest zatem ironią i paradoksem, że to on zaszkodził i osłabił współpracę wyszehradzką bardziej niż ktokolwiek inny - przyjmując ambiwalentne, neutralne stanowisko wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę, w przeciwieństwie do innych krajów V4, tj. Polski, Czech i Słowacji, które zajęły stanowisko pryncypialne, stanowcze i trzeźwe zarówno pod względem moralnym, jak i geopolitycznym. Tak długo, jak rosyjska agresja na Ukrainę będzie kontynuowana, współpraca w ramach V4 będzie na bocznym torze - a Viktor Orbán jest zwrotniczym, który ją tam skierował.

Unia Europejska jest wspólnotą opartą na współpracy politycznej i gospodarczej, ale nie w zakresie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Jeśli UE odgrywa jakąś rolę w polityce zagranicznej, to jest to przede wszystkim kwestia handlu zagranicznego: chodzi o ujednoliconą politykę handlową wobec krajów spoza UE, takich jak Chiny. Jednak pomysł, że UE powinna lub mogłaby mieć własną, jednolitą politykę zagraniczną, ze wspólnym naczelnym dowództwem sił zbrojnych wszystkich państw członkowskich, jest nierealistyczny tudzież iluzoryczny. A przynajmniej nie znajduje się w agendzie, jeśli w ogóle kiedykolwiek się w niej znajdzie, w co można rozsądnie wątpić.

To północnoatlantycki sojusz obronny, NATO, ma kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa Europy. Transatlantycki sojusz obronny z USA jest zasobem bezpieczeństwa, którego Europa, zwłaszcza Europa Środkowa, powinna chronić jak źrenicy oka. Stany Zjednoczone są potęgą, która nie stanowi zagrożenia dla Europy, a wręcz przeciwnie, ich sojusz z Europą wzmacnia jej bezpieczeństwo.

Płyną stąd jednak pewne imperatywy. Po pierwsze, Stany Zjednoczone postrzegają komunistyczne Chiny jako swojego głównego geopolitycznego rywala, a być może nawet wroga, na kilka nadchodzących dekad. Wciągnięcie Chin do systemu międzynarodowego (Engagement) nie powiodło się, więc konieczne jest ich powstrzymanie (Containment). Jest to obecnie przedmiotem wewnętrznego konsensusu politycznego w USA między Demokratami i Republikanami, liberałami i konserwatystami; być może jedynego konsensusu w amerykańskiej polityce wewnętrznej. Jednak, jeśli Stany Zjednoczone postrzegają rywalizację z Chinami jako posiadającą tak fundamentalne znaczenie i jeśli mamy żywotny interes w tym, aby USA pozostały naszym sojusznikiem, to zrozumiałym jest, że również w sprawie Chin powinniśmy zachowywać się tak, jak przystało na sojuszników USA.

Po drugie, pożądane jest również, byśmy utrzymywali przyjazne stosunki z krajami pozaeuropejskimi, które są sojusznikami USA i które USA postrzegają jako bliskich sojuszników. Są to przede wszystkim Izrael, Japonia i Australia.

Po trzecie wreszcie, nie można wykluczyć, że prędzej czy później w USA zostanie wybrany prezydent prowadzący izolacjonistyczną politykę zagraniczną, niezależnie od tego, czy będzie to prezydent z prawicy, czy z lewicy; a izolacjonistyczne nastroje, zwłaszcza wobec Europy, ulegną wzmocnieniu także w Kongresie. Sojusz bezpieczeństwa z USA, jakkolwiek korzystny dla nas, nie może być uważany za dany raz na zawsze. Pewnego dnia może dobiec końca. Jeżeli do tego dojdzie, to – by stało się to jak najpóźniej – musimy być także silnym militarnie (a zatem liczącym się dla USA) sojusznikiem. W scenariuszu rozpadu sojuszu z USA, nasza własna siła militarna stanie się niezbędnym warunkiem nie tylko zachowania przez nas bezpieczeństwa, ale także bycia liczącym się w polityce międzynarodowej graczem.

 

V. Przez trzydzieści lat po upadku komunizmu jesienią 1989 roku, przez trzydzieści lat między 1990 a 2020 r., żyliśmy jak w raju. Żyliśmy w okresie bezprecedensowego połączenia wolności, dobrobytu i bezpieczeństwa; taka potrójna kombinacja jest historycznie rzecz biorąc bardzo rzadka, a wręcz unikalna. Jednocześnie łączyły nas przyjazne stosunki z pozostałymi krajami Europy Środkowej.

Jednak w ostatnich latach na Zachodzie, Wschodzie i Południu pojawiły się zagrożenia dla tego raju; na Zachodzie jest to ideologia „przebudzonego“ progresywizmu lub lewicowego liberalizmu; na Wschodzie – rewanżyzm neoimperialistycznej Rosji, a na Południu presja islamizmu, zwłaszcza w jego migracyjnej formie.

W 2020 roku sielanka się skończyła. Najpierw przez dwa lata nasze społeczeństwa i gospodarki były dziesiątkowane przez pandemię COVID-19. Następnie, w lutym 2022 roku, rosyjski car zdecydował się na frontalny atak na Ukrainę.

Zachód, Europa i Ameryka, jak dotąd okazały się zjednoczone i stanowcze, choć można argumentować, że amerykańska pomoc dla Ukrainy ze strony administracji Bidena to „za mało, za późno“.

Po raz kolejny ocknęliśmy się w niebezpiecznym, brutalnym świecie pełnym ryzyka i zagrożeń (w rzeczywistości nigdy nie opuściliśmy tego świata, po prostu wiele osób przestało go takim postrzegać). I właśnie dlatego konieczne jest ponowne przemyślenie kwestii naszego bezpieczeństwa.

Rosja była, jest i będzie dla nas problemem. Reliktem zimnej wojny jest to, że jedynymi dwoma potęgami nuklearnymi w Europie są dwa kraje na zachodnim krańcu kontynentu, Wielka Brytania i Francja. Amerykańska taktyczna broń jądrowa stacjonuje w bazach tylko w Wielkiej Brytanii, Holandii, Belgii, zachodniej części Niemiec, Włoszech i Turcji (a także na okrętach podwodnych w dowolnym miejscu na wodach międzynarodowych). Jeśli jednak chodzi o europejskie potęgi nuklearne, istnieje znaczna nierównowaga geograficzna, która jest pozostałością zimnej wojny.

Poza Stanami Zjednoczonymi i Rosją, wiele innych krajów pozaeuropejskich również posiada broń nuklearną dla zapewnienia własnego bezpieczeństwa i odstraszania potencjalnych agresorów. Naturalne jest zatem postawienie pytania, czy nie przyszedł już czas na nasz własny, środkowoeuropejski środek odstraszania nuklearnego.

Pierwszym krajem naszego regionu, który przychodzi tu na myśl, jest oczywiście Polska, która jest obecnie potęgą regionalną, a wkrótce będzie potęgą paneuropejską.

Decyzja Polski o tym, czy i - w razie potrzeby - kiedy pozyskać środki odstraszania nuklearnego, będzie w pełni uprawniona i wolna. Jeżeli Polska podejmie taką decyzję (i kiedy ją podejmie), to prowadzące odpowiedzialną konserwatywną politykę zagraniczną Czechy powinny ją poprzeć i wspierać w jej realizacji.

Zadanie publiczne finansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Forum Polsko-Czeskie 2023”. Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.