Václav Benda, Kultura w oblężeniu (odpowiedź na ankietę)
Już od ponad piętnastu lat w obszarze czechosłowackiej kultury panuje szczególnie nagląca, ba, kryzysowa sytuacja, która co do długości trwania i niezmienności nie ma odpowiednika w nowoczesnej historii. Setki artystów, pisarzy, aktorów i reżyserów filmowych, teatralnych i telewizyjnych, setki dziennikarzy, historyków, filozofów i naukowców z innych dziedzin humanistyki są wyrzucani z instytucji, które kultura i sztuka wytworzyły jako narzędzie kontaktu między twórcą duchowych wartości a odbiorcami. Ich książki nie ukazują się w druku i nie można ich wypożyczyć w publicznych bibliotekach, ich dzieł nie wystawia się w teatrach, nie emituje w radiu ani w telewizji, jako aktorzy i reżyserzy nie dostają angażów, nie mogą publicznie wystawiać swojej twórczości, nie znajdują zatrudnienia w swojej branży.
Wielu z nich walczy z ubóstwem, niektórzy przeszli przez więzienie lub spotkały ich inne formy prześladowań, często dotykających również ich rodziny, wielu wyprowadziło się zagranicę, a na ich twórczość w ojczyźnie została objęta taką samą anatemą, jak twórczość tych kolegów, którzy zostali. Reglamentacja, nakazy i zakazy, najróżniejsze formy manipulacji ze strony państwa uniemożliwiają prowadzenie w kraju swobodnego życia duchowego, komunikację między twórcami i resztą obywateli, powstrzymują rozwój sił twórczych nowych generacji.
1) Jak odbiera pan tę pokrótce scharakteryzowaną sytuację osobiście, z perspektywy swojego subiektywnego osądu twórcy (artysty itd.), którego dzieło osiąga spełnienie dopiero wtedy, kiedy zetknie się z odbiorcami?
2) Jak odbiera pan rzeczoną sytuację jako członek narodowej wspólnoty kultury? Jak sobie pan z nią radzi?
3) Jakie kroki praktykczne mogłaby podjąć władza państwowa i jej oficjalne instytucje, by rozpocząć wychodzenie z tego naglącego i krytycznego stanu? Czy w pana możliwościach leży wpłynięcia na państwową politykę kuturalną lub zmiana rzeczonego stanu rzeczy w inny sposób?
4) Częścią sytuacji umysłowej Czechosłowacji jest dążenie instytucji państwowych, by powstrzymać wolny przepływ idei, impulsów i informacji z reszty świata. Czego w tak sztucznie wytworzonej izolacji brakuje Panu najbardziej? Czy oczekuje pan, że Europejskie Forum Kultury podejmie konkretne kroki, by przełamać tę izolację?
5) Jakie pozytywne kroki mogłyby podjąć pana zdaniem zagraniczne instytucje i osobistości świata kultury, by w jakiś sposób zneutralizować ów ślepy punkt czechosłowackiej kultury?
Przede wszystkim chciałbym w dwóch aspektach niejako uzupełnić to wprowadzenie. Z tą „naglącą, ba, kryzysową sytuacją”, o której pan mówi, mamy w czechosłowackiej kulturze do czynienia już całe 46 lat, nie piętnaście. Te dwa krótkie okresy pomiędzy, charakteryzujące się relatywnym polepszeniem sytuacji (przy czym istnieją różne poglądy i bardzo różne osobiste doświadczenia, jeśli chodzi o zasięg i zasadność tego polepszenia, lecz to teraz nieważne), pozostają niestety tylko wyjątkowymi epizodami na tle pozbawionego objawów życia, jednorodnego pola kulturalnego ludobójstwa. Prawda naukowa i artystyczna jest fałszowana i przemilczana już tak długo, jak trwa okres produktywny w zyciu człowieka (a twórcy są na zmianę wysyłani na egzekucje, do więzienia, na wygnanie, albo przynajmniej na roboty fizyczne), wartości kultury przeszłości sa odcedzane przez sita szybko zmieniających się ideologii (i to w lepszym razie, ponieważ nawet do „czystki” tego typu potrzeba pewnego wysiłku i pewnej dozy wykształcenia; o ileż prostsze jest po prostu potrzeć zapałkę albo hurtem wrzucić widłami w błoto owo podejrzane dziedzictwo wielu pokoleń), najpewniejszą wartością i obecnie najbardziej wymownym argumentem jest strach. Konkretny przykład, znacznie bardziej kontrowersyjny i mniej krzykliwy niż inne, ale właśnie przez to chyba swoim znaczeniem wykraczający poza obręb naszej części Europy: przygptowując pewną antyfaszystowską pracę (nie opiszę jej tu bliżej z powodów bezpieczeństwa, bo dla policji politycznej pisanie o Leninie jest równie obciążające, co o Sołżenicynie), pilnie potrzebowaliśmy zaznajomić się z autentycznymi tekstami nazistowskich ideologów, takich jak Hitler, Rosenberg czy Streicher. Okazało się jednak, że źródła te nie tylko niedostępne są w oficjalnych bibliotekach, ale też że ci – nawet wysoko wyspecjalizowani – eksperci, którzy posiadali je w swoich prywatnych księgozbiorach, już dawno zmuszeni byli je zniszczyć – i to kierując się lękami, których intensywności (i zasadności!) nawet w przybliżeniu nie osłabiły dekady, które upłynęły. Są czasy obalania pomników, przemianowywania ulic czy masowych zmian przekonań i ich zewnętrznych oznak – rzadko kiedy odbywa się to czysto, wszak mówimy o zjawisku głęboko ludzkim. Może nawet społeczeństwo ma prawo (niezbyt rozumne, i jak pokazuje to przykład Herostratesa, również trudne do realizacji) spuścić na niektóre zjawiska zasłonę zapomnienia. Jeśli jednak twórca (czy to artysta, czy to naukowiec) jest powołany do tego, by chwalić coś lub negować, musí wpierw tę rzecz przede wszystkim poznać, jeśli chce jak najlepiej zrobić to, co do niego należy – w innym wypadku jest kłamcą i zwykłym chamem. Niestety w „polityce kulturalnej” realizowanej w tym kraju od niemal półwieku tylko z rzadka można uchwycić inny sens niż świadomą degradację twórczych jednostek w kłamców i chamów.
Drugie doprecyzowanie dotyczy owych setek (a można dowieść, że były ich tysiące) dziennikarzy i naukowców, których władza ostracyzowała jako jednostki i jako twórców (przy okazji: jeśli przesladowania spotykają kogoś w dowolnej formie, to zawsze prześladowana jest także jego otoczenie i rodzina – nie jest to jakaś arbitralna, dodatkowa sankcja, ale żelazna zasada dobrze działającego totalitaryzmu).Wszyscy ci ludzie mieli właściwie szczęście w nieszczęściu: w chwili, kiedy władza wykreśliła ich z kultury i wygnała na margines społeczeństwa, byli już osobowościami kompletnymi i także w swojej pracy uzyskali pewne doświadczenia i renomę. Wielu udało się wytrwać w swoim zawodzie (dla wszystkich było to trudne, a np. dla artystów zajmujących się reprodukcjami czy niektórych grup naukowców wręcz niemożliwe), ba, czesto stworzyli najważniejsze swe dzieła dopiero tych nienormalnych warunkach. Nie zapominajmy jednak o tym, że czystki nie były jakimś jednokrotnym działaniem urażonej władzy, ale stałym programem postępowania, że destrukcyjny nacisk trwa z niezmienną intensywnością od całyh szesnastu lat i że sytuacja wciąż pogarsza się we wszystkich obszarach kultury. W tym czasie w okres twórczy mogły wejść co najmniej dwa pokolenia, mogły uformować się i zdobyć uznanie tysiące nowych artystów, naukowców i dziennikary. Tylko że cześci z nich w ogóle odmówiono wykształcenia, reszta zaś otrzymała jej w postaci coraz to bardziej wątłej i wątpliwej. Autentyczne życie kulturalne (tego słowa używam tu w jak najszerszym znaczeniu, od sztuki przez naukę, politykę, informację, wzorce zachowania ludzkiego i obywatelskiego, aż po np. Religię) już – poza kilkoma kontrowersyjnymi i wyizolowanymi wyjątkami – nie istnieje, dziedzictwo kulturowe jest na wiele sposobów deformowane, a dostęp do niego celowo utrudniany. Jeśli nawet niektórym uda się mimo wszystko dobrnąć do początku autentycznej drogi twórczej, odkryją, że pierwszy (i każdy następny) krok jest uzależniony od tego, czy będą kłamać, dawać się poniżać i korumpować; że za uczciwą pracę nie spotkają ich żadne korzyści, za to wiele podejrzeń i przeciwności.Jeśli ktoś ma wyrobioną pozycję, może się z nią dumnie obnosić, lub – przeciwnie – kupić sobie za nią pewne – choć zazwyczaj złudne – korzyści; co jednak mają począć owi bezimienni, którzy nie mają nic do zaoferowania, którym władza nie musí schlebiać, bo nawet za uderzenia biczem są zobowiązani okazać jej wdzięczność? Właśnie w tych, którzy nigdy nie zostali dopuszczeni do twórczości i często nie pojęli nawet, że jest ona ich właściwym powołaniem, upatruję tych głównych i fatalnych ofiar: do nieszczęsnego losu całego narodu dochodzi też w ich przypadku nieszczęśliwa data urodzin.
Z pewnością istnieją niezwykle sprzyjające zbiegi okoliczności, kiedy szczególnie świadomym i utalentowanym osobom uda się czasem zbudować coś nawet na tym cmentarzu kultury. Burzliwie rozwijająca się kultura „równoległa” faktycznie dała szeregowi początkujących artystów – ale też naukowców, polityków czy dziennikarzy – przestrzeń dla formowania ich indywidualności twórczych i pewnego rodzaju „publicznego” oddziaływania (niestety rzadko kiedy mogła im zapewnić systematyczne wyksztacenie lub stabilne warunki życia i twórczości). Jednakże miarą poziomu kultury i gwarancją jej trwałości nie są tylko pewne szczytowe osiągnięcia, ale raczej owe często przeoczane, ba, ignorowane zaplecze, owa pozornie zwyczajna i nieinspirująca przeciętność, którą kultura się karmi, dzięki której trwa i bez której nie może się rozwijać. Boję się, co się stanie, kiedy pokolenia, które jeszcze dysponowały tym tłem, nieuchronnie wymrą: chociaż nie zapominam o krzywdach wyrządzanych indywidualnym twórcom, to chcę przede wszystkim wytrwale przestrzegać przed zbrodnią, która ma na celu fizyczną i duchową likwidację narodu – bo naród bez kultury jako taki przestaje istnieć.
Co do samej ankiety. Ponieważ nie chcę powtarzać notorycznie znanych faktów i pomysłów, poniekąd połączę Pana pytania i ograniczę się do szczególnego i pozornie drobnego problemu: jakikolwiek przełom w tej kwestii (i zresztą w jakiejkolwiek innej, tak to już jest w systemie totalitarnym) oznaczał by jednak radykalny zwrot w całej naszej sytuacji. Historia uczy, że zakazywanie różnych przejawów twórczości artystycznej czy naukowej i prześladowanie twórców jest raczej regułą niż wyjątkiem – u nas tylko ta reguła jakoś stosowana jest ponad zwykłą miarę. To, dla czego nie znajduję paraleli historycznej, to prewencja: policja hurtem rekwiruje ledwo co napoczęte rękopisy, dzienniki, prywatną korespondencję i dokumenty, archiwalne pomoce naukowe i notatki itp, itd. Przypadek obszernego rękopisu filozoficznego Kosíka jest dobrze znany dzięki reakcji społeczności międzynarodowej. Jan Šimsa, proboszcz ewangelicki, został swego czasu skazany na osiem miesięcy więzienia, ponieważ nie chciał oddać policjantom osobistego listu od zmarłego przyjaciela i naucczyciela, prof. Jana Patočki. Historykowi Jozefowi Jablonickiemu regularnie (z dziewięcioma rewizjami domowymi na koncie jesteśmy prawdopodobnie współzwycięzcami czechosłowackiego rekordu w tej dyscyplinie) zabierane są rękopisy jego badań, notatki, kartoteki i potrzebne prace specjalistyczne. Jesienią zeszłego roku policja przejęła wszystkie práce morawskiej poetki Ivy Kotrlé. Właśnie w ostatnich dniach Jiříemu Dienstbierovi sąd skonfiskował dokumenty, po raz pierwszy zabrane w czasie jego pobytu w więzieniu, w tym wszystkie notatki z jego pracy dziennikarskiej z lat 60., kiedy był korespondentem w Indochinach i USA. Takie przykłady można by dowolnie mnożyć.
Ad 1) Osobiście odbieram taką prewencyjną ingerencję w proces twórczy jako coś znacznie bardziej uciążliwego i groźniejszego niż niemożność zwrócenia się do publiczności w normalny sposób, a nawet niż groźbę i rzeczywistość późniejszych represji. W zeszłym roku sam utraciłem rękopis jednej z moich prac na temat zaangażowania chrześcijan; przy tej okazji nauczyłem się podziwiać tych, którzy potrafili rekonstruować swoje zniszczone dzieła, mimo wszelkich starań nie udało mi się ich jednak naśladować.
Ad 2) Myślę, że także z punktu widzenia wspólnoty kultury, ta ciągła niepewność oddziałuje bardzo negatywnie. Pod jej wpływem niektórzy wolą nawet nie angażować się w bardziej rozległe czy wymagające większego przygotowania projekty, i rozmieniają na drobne swój talent czy specjalistyczne umiejętności tworząc, okazjonalne drobiazgi. Pozostali ukrywają przynajmniej niezastępowalne materiały do badańw mieszkaniach swoich mniej zagrożonych znajomych, dokąd też w pośpiechu odnoszą każdą napisaną stronę. Psychologicznie taka sytuacja jest bardzo przygnębiająca, najbardziej szczęsliwe chwile inspiracji twórczej, czy to artystycznej, czy naukowej, są niemal regularnie udaremniane przez niekorzystne okoliczności techniczne – w rezultacie cierpi na tym zarówno jakość pracy, jak i jej tempo. Nie mówię już w ogóle o ogólnej szkodzie dla kultury, jaką stanowi nieodwracalne przepadnięcie jakiegokolwiek manuskryptu czy osobistego archiwum gdzieś w gabinetach StB.
Ad 3) Nie chcąc przez to powiedzieć, że poza tym wszystko (albo w ogóle cokolwiek) jest w państwowej polityce kulturalnej w porządku, albo że słusznym jest wysyłanie artystów i naukowców do więzień za ich pracę, pozwalam sobie zaproponować kilka skromnych i łatwych do wprowadzenia rozwiązań, z których każde przyczyniłoby się do usunięcia wspomnianego szczególnego problemu.
a) By po prostu przestrzegano prawa, które mówi, że w nakazie rewizji prywatnego mieszkania powinny jak najprecyzyjniej być opisane poszukiwane przedmioty, czyli np. „narzędzie zbrodni, prawdopodobnie pistolt kalibru 7,65”, „klejnoty skradzione z mieszkania pani Novákovej”, ewentualnie „ta a ta książka lub czasopismo”, „korespondencja z Jiřím Pelikánem”, „dokumentacja warunków w czechosłowackich więzieniach”, „ulotka na 21 sierpnia” - a nie „pisma i druki antypaństwowe”, jak brzmi obligatoryjne sformułowanie we wszystkich sprawach politycznych. W ten sposób obywatelom faktycznie odebrana zostaje możliwość skorzystania z dobrodziejstwa prawa, według którego do rewizji domowej może dojść wyłącznie wtedy, kiedy poszukiwane rzeczy nie zostały dobrowolnie wydane: ani obywatel, ani urzednik policyjny nie mają bowiem najmniejszego pojęcia, czego właściwie się szuka – dlatego też zabiera się wszystko, co policjantom wyda się niewłaściwe lub podejrzane (często tylko dlatego, że napisano to w obcym języku, nawet jeśli chodzi o powieść kryminalną, albo dlatego, że napisano to na maszynie, choćby to była praca z matematyki), nawet kiedy związek ze sprawą w ogóle nie zachodzi. Do naprawienia sytuacji starczyłoby wiążące orzeczenie Sądu Najwyższego CSRS, że rewizja domowa bez wspomnianej konieczności jest bezprawna, a zatem wszystkie przeprowadzone czynności są już z góry pozbawione uprawomocnienia.
b) By prawo zmieniono tak, żeby organy bezpieczeństwa nie mogły zabierać żadnych oryginałów pism i dokumentów, ale mogły co najwyżej pozyskiwać ich uwierzytelnione odpisy (lub zlecać ich doręczenie do właściwego sądu pod groźbą sankcji).
c) By uzupełniono prawo poprzez określenie wiążącego terminu, w którym odebrane dokumenty (i w ogóle przedmioty) muszą zostać zwrócone, chyba że w międzyczasie sąd zdecyduje o ich przepadku. Prawo powinno również znacznie ograniczyć możliwość orzeczenia przez sąd przepadku sprawy poza postępowaniem karnym.
d) W szczególności, by uregulowano przepisy dotyczące zatrzymania i wykonywania kary. Jeśli więzień polityczny może w ogóle napisać cokolwiek (poza ocenzurowanymi i reglamentowanymi na różne sposoby listami do rodziny), jego teksty są mu zabierane i prawdopodobnie ostatecznie niszczone. W duchu szacunku dla człowieka i dobrych europejskich tradycji, powinno pozwolić się na to, by wraz z wolnością, więźniom zwracano wszystkie owoce ich pracy umysłowej.
e) Ujawnienie list lub innych wystarczająco precyzyjnych definicji literatury, której nie można importować, posiadać lub pożyczać innym (lub, oficjalne zaprzeczenie ze strony przedstawicieli władzy czechosłowackiej, że takie listy istnieją i że dzieła literackie są narażone na sankcje). Z pewnością postulat ten nolens volens w jakiś sposób akceptuje rzeczywistość, która sama w sobie jest niemoralna i sprzeczna z duchem i literą porozumień helsińskich i madryckich; wychodzę jednak z załóżenia, że obywatel może znacznie lepiej realizować swoją wolność i godność w ramach bardziej wymagającego prawa niż w warunkach całkowitej dowolności.
Ad 4)–5) Wszelkie przejawy solidarności, wszelkie naciski na rząd czechosłowacki, by działał bardziej humanitarnie i z większą kulturą, są dla nas niezwykle cenne – dobrze by było, gdyby także Europejskie Forum Kultury podkreśliło mocno, że Czechosłowacja w wielu kwestiach (chyba najwyraźniej w obszarze wolności religijnej i właśnie w związku z jakąkolwiek aktywności kulturalną wierzących – wielu ludzi szło do więzienia za import, powielanie, rozpowszechnianie lub nawet za samo posiadanie literatury religijnej, za samodzielne kształcenie, za działalność edukacyjną i kulturalną wśród młodzieży, dzieła sztuki lub przedstawienia itp.) naruszyła porozumieniezMadrytu. Ci, którzy okazują solidarność, nie powinni dać się zwieść i zniechęcić tym, że władze Czechosłowacji zdają się ignorować ich żądania: w rzeczywistości zdecydowany sprzeciw ze strony międzynarodowej opinii publicznej prawie zawsze prowadzi do znacznego ograniczenia pierwotnych zamiarów władzy, co więcej, na każdy przypadek ostentacyjnej, zamyślonej jako odstraszający przykład represji, przypada co najmniej dziesięć kolejnych, do których nie doszło własnie z obawy przed nieprzychylną reakcją międzynarodową. Jeśli chodzi o możliwe pozytywne kroki ze strony zagranicznych instytucji i osobistości kultury, nie uważam za najszczęśliwsze różnych form bojkotu lub uprzedzającego utrudniania wzajemnych relacji. Wręcz przeciwnie, oficjalne relacje należy pielęgnować jak najdbalej, pamiętając przy tym o oczywistym (i wzajemnym, bo delegacje czechosłowackie na Zachodzie działają tak całkiem automatycznie) zagwarantowaniu prawa gościa do wybierania sobie rozmówców według własnych potrzeb, bądź o taktownym ostrzeżeniu gospodarza, że ten czy ów powinien być raczej zaproszony na uroczyste przyjęcie powitalne niż siedzieć w więzeniu. Korzystne jest również zawieranie porozumień kulturalnych, nie mogą jednak być one tak koncypowane, by zachodni partner był zmuszony do zaakceptowania zaproponowanych osób i tematów, podczas gdy państwo czechosłowackie może je sobie swobodnie wybierać według swoich policyjno-ideologicznych kryteriów, ewentualnie ukrywać przed swoimi obywatelami kogokolwiek czy cokolwiek, co uzna za niewygodne w tej międzynarodowej wymianie informacji i dóbr kultury. W pewnym sensie idealnie byłoby, gdyby Czechosłowacji przyznano jakiś rodzaj kulturalnej „klauzuli największego uprzywilejowania”, która usunęłaby różne biurokratyczne komplikacje związane z honorariami, podatkami, stypendiami studenckimi lub naukowymi, z możliwością zaangażowania artystycznego lub specjalistycznego (płatnego i zagwarantowanego należytą umową) ponad granicami państwowymi itp.: dla Zachodu nie wiązałoby się to z żadną szczególną ofiarą czy komplikacją, ale i tak usunęłoby jeden z poważnych czynników, które przyczyniają się do dyskryminacji kultury niezależnej w naszym kraju.
(Czerwiec 1985)
Przekład Stanisław Ruczaj
Tekst z tomu Noční kádrový dotazník a jiné boje Texty z let 1977-1989 (Praha 2009), przetłumaczony w ramach projektu Dziedzictwo myśli politycznej czeskiej i polskiej opozycji z perspektywy współczesnych kryzysów – zadania publicznego współfinansowanego przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie Forum Polsko-Czeskie 2020. Artykuł wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiona z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.