Jan Rafael Lupoměský, Jak wygląda promowanie czeskiego interesu narodowego w UE?

Republika Czeska jest dziewiątym pod względem liczby ludności i czternastym pod względem powierzchni krajem Unii Europejskiej. W przyszłym roku będzie obchodzić dwudziestą rocznicę członkostwa w tej międzynarodowej organizacji, wraz z dziewięcioma innymi państwami członkowskimi, więc możemy już zapytać, jak udało jej się zadomowić w tym paneuropejskim projekcie i w jakim stopniu udaje jej się promować swoje interesy?

Ogólnie można powiedzieć, że Czechy, podobnie jak ich pozostali koledzy z największej fali rozszerzenia UE, w pierwszej dekadzie członkostwa raczej rozglądały się po wspólnocie i czerpały z niej korzyści gospodarcze, natomiast w drugiej dekadzie powoli testowały granice swoich możliwości i wychodziły z własnymi cząstkowymi inicjatywami. Trzeba powiedzieć, że podobnie jak w przypadku innych krajów tego rozszerzenia, czeskie wysiłki często kończyły się porażką w kluczowych kwestiach, co najwyżej wspólnym regionalnym wysiłkiem na rzecz zablokowania lub zmodyfikowania propozycji „starych państw członkowskich” (przykładem może być mierzenie się z falą migracji w 2015 r., czy wybór przewodniczącego Komisji Europejskiej). Sukcesy odnotowywano wówczas jedynie w kwestiach cząstkowych, peryferyjnych. Za najważniejszy jak dotąd medialny sukces czeskiej dyplomacji w UE można uznać włączenie energii jądrowej i gazu ziemnego jako czystej energii do tzw. europejskiej taksonomii zrównoważonych inwestycji od początku 2022 roku.

Okres jednego pokolenia w strukturach europejskich, kiedy Republika Czeska była postrzegana jako czasami nadąsany, ale stabilny partner europejski, dał czeskim elitom politycznym tyle pewności siebie, by aktywniej interweniować w kształtowanie wspólnoty europejskiej i pewniej formułować swoje partykularne interesy w nowej dekadzie członkostwa. Agresja Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku i fala migracji spowodowana inwazją postawiły Republikę Czeską w sytuacji, w której po raz pierwszy w nowożytnej historii nie czekała na instrukcje od zachodnich partnerów, ale wraz z sąsiadami w dużej mierze przejęła stery podejmowania decyzji i odpowiedzialność za wydarzenia w regionie. To doświadczenie i fakt, że sprostała tej roli, niewątpliwie zwiększy poczucie pewności, gdy idzie o aktywny udział w kształtowaniu polityki europejskiej.

Dotychczasowe wysiłki na rzecz promowania czeskich interesów w UE dość zwięźle na początku roku opisał Ondřej Krutílek, doradca premiera i długoletni analityk prawodawstwa UE. W nawiązaniu do powtórnego przewodniczenia Unii Europejskiej przez Czechy dla portalu e15 napisał artykuł zatytułowany „Wiemy już, jak zarządzać Europą, teraz musimy nauczyć się, jak promować w niej nasze interesy”. Konstatuje w nim, że chociaż mamy dobre warunki wstępne do promowania czeskich interesów i zdobyliśmy szacunek naszych europejskich partnerów za naszą zdolność do improwizacji, wciąż mamy wiele do nadrobienia, zwłaszcza w obszarze komunikacji naszych interesów i współpracy z naszymi posłami do PE. „W Republice Czeskiej nie mamy jakiegoś wyrafinowanego systemu komunikacji, więc koordynacja jest raczej intuicyjna i oparta na relacjach osobistych, często z inicjatywy samych posłów do PE”, pisze Krutílek[1].

Aby jednak skutecznie promować czeskie interesy w trzeciej dekadzie naszego członkostwa w UE, sami musimy odpowiedzieć na podstawowe pytanie, co właściwie oznacza czeski interes narodowy?

Czeski interes narodowy

Podczas gdy większość państw europejskich w jakiś sposób zdefiniowała swój interes narodowy, albo pozytywnie, na podstawie swoich ambicji geopolitycznych, albo negatywnie jako obronę przed bezpośrednim zagrożeniem dla ich istnienia, a większość populacji po cichu identyfikuje się z taką definicją, wszystkie dyskusje na temat definicji czeskiego interesu narodowego w mniejszym lub większym stopniu we współczesnej historii Czech zawiodły. I to nie z powodu polaryzacji społeczeństwa, w którym dwa wrogie obozy z przeciwstawnymi koncepcjami rywalizowałyby o jedną definicję, ale raczej z powodu wyjątkowego podejścia Czechów do kwestii otaczającego ich świata. Do pewnego stopnia podejście to można nazwać obojętnością, choć jest to skrót myślowy, który nie do końca oddaje prawdziwy stosunek Czechów do własnych ambicji narodowych na arenie międzynarodowej.

Czesi bardzo dobrze rozumieją swoją pozycję w ramach historii Europy i swojego miejsca na kontynencie europejskim. Tym miejscem jest dla nich Kotlina Czeska, obszar w sercu Europy, otoczony ze wszystkich stron górami, obszar mniej więcej niezmienny od tysiąca lat, co symbolizuje między innymi północno-zachodnia granica z Niemcami, która pozostaje niezmieniona od ponad 960 lat. Ziemie czeskie czasami rozszerzały się o terytorium na północy, czasami o terytorium na południu lub wschodzie, czasami dochodziło do sporów granicznych, czasami znajdowały się w ramach większej jednostki państwowej, ale generalnie - czeskie serce, w sensie kulturowym i narodowym, nieustannie biło w dorzeczu Wełtawy, czeskiej części Łaby i na Morawach.

Ponieważ Czesi nie mają ambicji rozszerzania swojej strefy wpływów, ani nie czują potrzeby obrony przed wrogiem zewnętrznym (co wyraźnie zmieniło się po rosyjskiej agresji na Ukrainę, która obudziła Czechów z pozornego poczucia bezpieczeństwa i otworzyła im oczy na potrzebę współpracy regionalnej w kwestiach bezpieczeństwa i infrastruktury, zarówno energetycznej, jak i transportowej), to pytanie o interes narodowy pozostaje bez wyraźnych ram egzystencjalnych, raczej ma zabarwienie biernego zachowania status quo. Ondřej Krutílek pisze we wspomnianym artykule: „Czym w ogóle jest czeski interes narodowy? Osobiście opowiadam się za minimalistyczną definicją: w UE wspierajmy wszystko, co zapewni nam utrzymanie etosu, z którym weszliśmy do Unii. Oznacza to, że będziemy mogli korzystać ze swobodnego przepływu osób, towarów i usług, z usuwania niepotrzebnych barier i z możliwości, jakie przynoszą nam dzisiejsze skomplikowane czasy”.

Podstawą do zrozumienia tego typowo czeskiego minimalizmu w polityce zagranicznej może być doświadczenie historyczne, które uczy nas, że Czechy są tak małym państwem, że zawsze ktoś będzie próbował je opanować, ale jednocześnie tak dużym, że nikomu nigdy się to nie udało. 

Chociaż współczesna historia po 1989 r. została zdominowana przez silne przekonanie większości o orientacji kraju na struktury świata zachodniego jako podstawowej strategicznej kotwicy państwa, to w kwestiach szczegółowych nie ma już podobnego konsensusu i zależą one od aktualnie rządzącej ekipy. Była sekretarz stanu USA Madeleine Albright, z pochodzenia Czeszka, porównała politykę zagraniczną „małych państw” do statku płynącego w pobliżu i w cieniu dużego okrętu. Przy czym zmiana przy sterach małego statku może mieć głęboki i natychmiastowy wpływ na bliskość dużego statku, chociaż w dłuższej perspektywie będą one miały ten sam kierunek.

Ogólnie jednak polityka wewnętrzna i kwestie gospodarcze pozostają dla Czechów znacznie ważniejsze niż polityka międzynarodowa. Czesi są bardziej zainteresowani wydarzeniami w ich bezpośrednim otoczeniu, w ich „domu”, niż wydarzeniami poza granicą sfery ich życia osobistego. Dlatego też polityka międzynarodowa nie należy do najważniejszych obszarów zainteresowania polityków. Znajduje to odzwierciedlenie m.in. w praktycznym życiu politycznym, w którym, w przeciwieństwie do innych państw o ambicjach międzynarodowych, stanowisko ministra spraw zagranicznych nie należy do resortów siłowych i zwykle trafia do mniejszego partnera koalicyjnego w trakcie negocjowania koalicji rządowej. Jedynymi wyjątkami były pierwszy rząd ODS i dwa rządy socjaldemokratów, nie licząc rządów mniejszościowych jednej partii i rządów urzędniczych, w których przynależność partyjna ministrów jest oczywista lub nieokreślona. Przykładowo, w obecnym rządzie Petra Fiali stanowisko ministra spraw zagranicznych piastuje przedstawiciel najmniejszej partii koalicyjnej - Piratów, którzy mają zaledwie czterech deputowanych w 200-osobowej Izbie Poselskiej.

Może wydawać się paradoksalne, że kraj znajdujący się w samym sercu Europy nie może, a raczej nie odczuwa potrzeby określenia się wobec swoich partnerów i zdefiniowania swojego jednolitego interesu narodowego na pokolenia, interesu który zostałby przyjęty przez wszystkie instytucje państwa i systematycznie kształtowałby kierunek czeskiej polityki zagranicznej. Jednak to właśnie zdolność do improwizacji okazała się historycznie najskuteczniejszą strategią promowania wzrostu dobrobytu czeskich obywateli.



[1] O. Krutílek, Evropu už řídit umíme, teď se v ní ještě musíme naučit prosazovat své zajmy, https://www.e15.cz/nazory-a-analyzy/evropu-uz-ridit-umime-ted-se-v-ni-jeste-musime-naucit-prosazovat-sve-zajmy-1396346

Zadanie publiczne finansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Forum Polsko-Czeskie 2023”. Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

 

Roman Joch, Czeska konserwatywna polityka zagraniczna

I. Z politycznego punktu widzenia istnieją trzy możliwe postawy wobec społeczeństwa. Pierwsza jest jednocześnie utopijna i idealistyczna. Głosi, że metodami politycznymi, działaniami władzy państwowej, można zasadniczo udoskonalić i ulepszyć człowieka i społeczeństwo, że można stworzyć raj na ziemi, czyli utopię. Stanowisko to jest zatem idealistyczne, pełne ideałów. Alternatywne wobec niego podejście głosi coś wręcz przeciwnego. Nie jest utopijne, ale raczej realistyczne. Porzuca marzenie o stworzeniu raju na ziemi, a to dlatego, że ludzie są z natury niedoskonali. Nie jest jednak przy tym także idealistyczne, ale cyniczne: ludzie są bezmyślnym stadem, zasługującym jedynie na rządy twardej ręki.

Trzecia postawa także odrzuca możliwość utopii, stworzenia raju na ziemi za pomocą środków politycznych - jest zatem realistyczna. Przy tym jednak – co dla niektórych może jawić się jako paradoks – odrzuca również cynizm drugiego stanowiska i jest idealistyczna pod tym względem, że nie postrzega człowieka jako zwykłego zwierzęcia, ale jako wyjątkową istotę o niepowtarzalnej wewnętrznej wartości. Uznaje, że nawet niedoskonały człowiek jest zdolny uchwycić obiektywne standardy dobra i zła, prawdy i fałszu, szlachetności i podłości, sprawiedliwości i niesprawiedliwości oraz próbować je realizować, choć niedoskonale, w swoim życiu, czy to osobistym, czy politycznym. A skoro człowiek jest zdolny podjąć taką próbę, to ma również moralny obowiązek, by to uczynić. Chociaż, powtórzę się, rezultat – biorąc pod uwagę ludzką niedoskonałość – nie będzie pozbawiony wad. To trzecie stanowisko jest stanowiskiem konserwatywnym (lub też chrześcijańsko-konserwatywnym).

Chrześcijańsko-konserwatywna refleksja polityczna o wspólnocie polega zatem na lawirowaniu między Scyllą utopii i Charybdą cynizmu. Jest konserwatywna, a co z tego wynika: nie lewicowa, a więc też nie utopijna. Opiera się na świadomości, że królestwo Boże nie jest z tego świata, że raju na ziemi nie da się stworzyć, i dlatego zrywa nawet z tymi lewicowymi chrześcijanami, którzy – choć ich własna wiara powinna uczyć ich rozumu -- głupio sądzą, że królestwo Boże można zrealizować na ziemi środkami politycznymi, poprzez działania państwa, co jest oczywiście niemożliwe. Chrześcijańską politykę konserwatywną cechuje zatem realizm. Tu, na ziemi, nigdy nie będzie idealnego społeczeństwa, społeczeństwa bez bólu, trudności, łez i cierpienia. Niemniej wyznawcy tego stanowiska różnią się od realistycznych, ale cynicznych konserwatystów, którzy niepotrzebnie wyciągają z tego faktu wniosek, że sprawiedliwość nie istnieje, że nie jest konieczne dążenie do sprawiedliwości, a nawet, że głupotą jest pragnienie jej. Chrześcijański konserwatyzm natomiast jest, no cóż, chrześcijański: wyznaje, że nawet najbardziej zwyczajny człowiek jest stworzony na obraz Boga i że Bóg troszczy się o niego. Człowiek jest stworzeniem, które ma prawo pragnąć sprawiedliwości i powinno jej pragnąć.

 

II. Na czym polega konserwatywna polityka zagraniczna? Konrad Adenauer, kanclerz-założyciel Republiki Federalnej Niemiec, zwykł mawiać, że o tym, jak będziemy żyć, decyduje polityka wewnętrzna, ale o tym, czy w ogóle przetrwamy, rozstrzyga polityka zagraniczna.

Takie jest też podstawowe zadanie konserwatywnej polityki zagranicznej: zapewnienie przetrwania. W szczególności przetrwania społeczeństwa politycznego, jego legalnej władzy i, jeśli to możliwe, utrzymanie całego dotychczasowego terytorium państwa.

Polityka zagraniczna jest zatem przede wszystkim i zasadniczo związana z polityką obronną i bezpieczeństwa. Polityka zagraniczna bez obrony i bezpieczeństwa nie jest polityką zagraniczną. Kraje, które nie mają własnej polityki obronnej i bezpieczeństwa, ograniczają się w polityce zagranicznej do pustych deklaracji, frazesów, obietnic lub moralizatorstwa pozbawionego jakichkolwiek realnych podstaw. Oczywiście, jeśli polityka zagraniczna kraju spełnia swój podstawowy obowiązek zapewnienia obrony i bezpieczeństwa kraju, może również realizować drugorzędne lub trzeciorzędne cele, takie jak realizacja interesów handlowych za granicą, podpisanie międzynarodowych konwencji dotyczących praw kobiet, pomoc humanitarna i rozwojowa za granicą czy wzmacnianie wymiany kulturalnej z innymi państwami. Należy jednak pamiętać, że te cele są zdecydowanie drugorzędne w stosunku do celów podstawowych, którymi są obrona i bezpieczeństwo.

Tak więc podstawowymi celami konserwatywnej polityki zagranicznej są: obrona i bezpieczeństwo (1) samej wspólnoty politycznej, (2) jej prawowitego ustroju oraz (3) w miarę możliwości całego istniejącego terytorium państwa, a jeśli nie jest to możliwe, to przynajmniej jak największej jego części.

Zajmijmy się tymi kwestiami po kolei. Po pierwsze, zachowanie wspólnoty politycznej, czyli zachowanie państwa w jego granicach. Chodzi o prowadzenie polityki zagranicznej, która polega na utrzymywaniu przyjaznych stosunków ze wszystkimi bezpośrednio - a także pośrednio - sąsiadującymi krajami, a jeśli nie jest to możliwe z powodu ich wrogości, na tworzeniu takich sojuszy, które będą stanowić przeciwwagę dla wrogich krajów i reżimów. Jednocześnie ważne jest, by dysponować potencjałem obronnym wystarczającym ku temu, by zniechęcić do wymierzonej w nas agresji. Jeśli zaś nawet odstraszanie zawiedzie, to być w stanie, dzięki swojej własnej sile i sojuszom obronnym, odeprzeć agresję oraz pokonać i ukarać napastnika. Zapewnić przetrwanie własnego państwa.

Jeśli spojrzymy na historię Czechosłowacji i Czech, czechosłowacka polityka zagraniczna całkowicie zawiodła w latach 1938-39, a państwo czechosłowackie przestało istnieć. Ziemie czeskie znalazły się pod kontrolą nazistowskiej III Rzeszy, a Słowacja stała się jej wasalem i państwem satelickim. Słowacji w tym sojuszu groziła klęska, więc w 1944 r. wielu Słowaków opowiedziało się za odtworzeniem Republiki Czechosłowackiej.

Natomiast po 1989 r. czechosłowacka, a następnie czeska (a po 1998 r. także słowacka) polityka zagraniczna była i jest niemal bez zarzutu: utrzymujemy przyjazne stosunki ze wszystkimi sąsiadami, co jest wyjątkowe w skali historycznej. Co więcej, należymy do najskuteczniejszego i najpotężniejszego sojuszu obronnego w historii ludzkości, NATO, czyli Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego. Jak rzadko w historii, bezpieczeństwo kraju jest zagwarantowane dzięki polityce zagranicznej.

Po drugie, zachowanie posiadającego legitymizację porządku politycznego, którym w naszym przypadku jest porządek konstytucyjno-demokratyczny. Integralność terytorialna państwa nie wystarczy, jeśli do władzy dojdzie lub zostanie zainstalowana z zewnątrz nielegalna władza. Taka sytuacja może doprowadzić do wojny domowej, a zatem, do utraty bezpieczeństwa. Spójrzmy jeszcze raz na historię: w 1945 r. przywrócono Republikę Czechosłowacką, ale jej system polityczny był autorytarny i znajdował się pod ogromnym wpływem komunistów. W lutym 1948 r. dokonali oni zamachu stanu, który doprowadził ich do pełnej władzy. Ustanowili totalitarny reżim, który znajdował się pod pełną kontrolą stalinowskiego Związku Radzieckiego. Co z tego, że państwo zachowało formalnie niepodległość, skoro władza była równie zbrodnicza, jak naziści? Co więcej, znajdowała się w pozycji wasala obcego, euroazjatyckiego mocarstwa. Nawet po interwencji Breżniewa i okupacji Czechosłowacji w sierpniu 1968 r., Czechosłowacja pozostała formalnie niepodległa; w rzeczywistości była terytorium okupowanym, pozbawionym faktycznej suwerenności, tak jak rozumie się ja w prawie międzynarodowym.

Przetrwanie szczątków pozornie niepodległego państwa, jest marnym pocieszeniem, gdy rządzi nim władza pozbawiona legitymizacji. Na tym właśnie polegał błąd czechosłowackich polityków w latach 1945-48. Żaden z nich nie był konserwatystą. Wielu było komunistami, inni z nimi kolaborowali, a pozostali byli naiwnymi lewicowymi utopistami, którzy wierzyli w tak zwaną konwergencję Wschodu i Zachodu, komunizmu i demokracji. Tak było również w przypadku ówczesnego prezydenta, Beneša. Był wyznawcą teorii konwergencji: na Wschodzie mają socjalizm - co jest rzeczą dobrą - ale brakuje im demokracji; na Zachodzie mają demokrację, i bardzo dobrze, ale za to nie mają socjalizmu. Dlatego Wschód i Zachód padną sobie w ramiona, Zachód przyjmie socjalizm, Wschód zaś będzie ewoluował od komunizmu do demokratycznego socjalizmu. Ostatecznie demokratyczny socjalizm zapanuje wszędzie, manifestując heglowski „koniec historii“. Z tego powodu nie (tymczasowa?) współpraca ze stalinowskim komunizmem nie stanowi problemu. Trudno o większą naiwność. Właściwym kierunkiem polityki konserwatywnej, który w latach 1945-1948 nie został niestety przyjęty, byłoby zorientowanie się na Zachód,  na Stany Zjednoczone i stworzenie środkowoeuropejskiej niekomunistycznej konfederacji.

Wreszcie, po trzecie, celem powinno być utrzymanie posiadającego legitymizację systemu politycznego przynajmniej na części terytorium kraju, jeśli utrzymanie go na całości terytorium jest niemożliwe ze względu na układ sił w sytuacji międzynarodowej. Po II wojnie światowej kanclerz Adenauer miał wybór między zaakceptowaniem zjednoczonych, ale neutralnych Niemiec, z dużymi wpływami komunistycznymi oraz ich „finlandyzacją“, a ustanowieniem w zachodniej części Niemiec konstytucyjnej i demokratycznej Republiki Federalnej, w pełni należącej do Zachodu i z czasem dołączającej do NATO. Wybrał to drugie  Była to słuszna decyzja, a zjednoczenie Niemiec poprzez przyłączenie NRD do Republiki Federalnej nastąpiło w 1990 roku.

Po sowieckiej agresji na Finlandię podczas wojny zimowej 1939-40, Finlandia utraciła część swojego terytorium. W tak zwanej wojnie kontynuacyjnej w latach 1941-44 odzyskała je. Aby zachować niepodległość państwa fińskiego i jego wewnętrzną demokratyczną autonomię, zgodziła się po 1945 roku zrzec terytorium ponownie okupowanego przez Sowietów.

Korea Południowa, dzięki sojuszowi z USA, zachowała niepodległość i niekomunistyczny system polityczny w latach 1950-53, a następnie przeciwstawiła się wysiłkom dynastii Kimów którzy dążyli do narzucenia swojej tyranii całej Korei. Wietnam Południowy nie miał tyle szczęścia w 1975 roku.

Obecnie zaś, po masowej agresji Rosji na wolną i niepodległą Ukrainę w lutym 2022 r., ważne jest, aby Europa i Zachód pomogły podtrzymać na większości obszaru Ukrainy wolną i demokratyczną prozachodnią władzę, niezależną od Moskwy. Najlepiej oczywiście, jeśli uda się ją zachować na całej Ukrainie w jej międzynarodowo uznanych granicach, ale - jeśli to nie będzie możliwe - przynajmniej na większości jej terytorium, kontrolowanego z Kijowa i niezależnego od Moskwy.

 

III. Po przedstawieniu celów konserwatywnej polityki zagranicznej należy omówić jej środki. Chodzi tu o: (1) odrzucenie izolacjonizmu, (2) odrzucenie naiwnego, liberalno-lewicowego internacjonalizmu i związanej z nim wiary w ponadnarodowe instytucje i konwencje, (3) potrzebę zawiązywania sojuszy z krajami wyznającymi te same wartości oraz (4) odrzucenie tezy o tym, że charakter systemu politycznego nie jest istotny - wręcz przeciwnie, uświadomienie sobie, że ma on ogromne znaczenie.

W Europie izolacjonizm w polityce zagranicznej nigdy nie sprawdzał się i, szczerze mówiąc, nigdy nie miał szans, by się sprawdzić. To, że nie przejmujemy się innymi i światem, nie oznacza, że inni i świat nie przejmują się nami, i że nie mamy w nim wielu wrogów. Zawsze trzeba mieć się na baczności. Ceną wolności jest wieczyste czuwanie. Najbardziej uderzającym przykładem prawdziwości tego powiedzenia jest państwo Izrael, ale dotyczy ono także nas wszystkich tu w Europie.

Prostą koniecznością życiową jest monitorowanie sytuacji w innych krajach, reagowanie na nią z wyprzedzeniem, prowadzenie aktywnej i odpowiedzialnej, czyli rozważnej, polityki zagranicznej. W relacjach międzynarodowych konieczne jest czasem także użycie siły militarnej defensywnie, reaktywnie, ale też prewencyjnie lub wyprzedzająco, lub zachęcanie słowem lub czynem naszych sojuszników do jej użycia. Tylko dzięki temu możemy nadal żyć w wolności i bezpieczeństwie.

Po drugie, często słyszymy mantrę o „liberalnym porządku międzynarodowym opartym na zasadach“ (rules-based liberal international order). O ile porządek ten i owe zasady nie są podtrzymywane i egzekwowane przy użyciu odpowiedniej siły, w tym siły militarnej, to jest to pusty frazes. Wszystkie traktaty i konwencje to tylko papierowe gwarancje, które nie są warte więcej niż papier, na którym zostały spisane – chyba, że ktoś jest gotów je wyegzekwować. Zyskują na znaczeniu tylko wtedy, gdy są poważnie traktowane, a traktuje się je tak tylko wtedy, gdy stoi za nimi siła polityczna, gospodarcza lub militarna.

Doświadczenie ludzkości mówi, że pokoju nie zapewniają ani traktaty pokojowe, ani rozbrojenie, a jedynie wystarczająca siła odstraszająca. Jeśli potencjalny agresor uważa, że koszt agresji będzie dla niego akceptowalny i że odniesie z niej korzyści, to jej dokona. Potencjalny napastnik nie zaatakuje tylko wtedy, gdy sam uzna, że koszt agresji będzie dla niego niedopuszczalnie wysoki – może nawet destrukcyjny – dla jego kraju, reżimu lub osoby. Tylko wówczas potencjalny agresor nie stanie się prawdziwym agresorem.

Wszystkie kraje, które stały się ofiarami agresji, zostały zaatakowane ponieważ agresor uważał, że ich system obronny jest niedoskonały lub niedostosowany do natury zagrożeń, zbyt słaby. Żaden kraj nie został nigdy zaatakowany, bo agresor postrzegał go jako zbyt silny militarnie lub zdolny do odwetu.

Nie chcę przez to powiedzieć, że międzynarodowe traktaty i konwencje nie mają wartości czy że nie spełniają użytecznej roli – owszem, są i spełniają taką rolę, ale wyłącznie wtedy, gdy stoi za nimi znacząca siła – polityczna, gospodarcza lub militarna.

To samo dotyczy instytucji międzynarodowych i ponadnarodowych – pełnią one pożyteczną rolę jako fora dyskusji, konsultacji i negocjacji. Ale to zdecydowanie za mało; istotne decyzje podejmują podmioty, które kształtują politykę zagraniczną, dowodzą armiami, mają moc wydawania rozkazów do ataku – czyli rządy, parlamenty, prezydenci, premierzy lub dyktatorzy poszczególnych państw. Unia Europejska stanie się istotnym graczem międzynarodowym tylko wtedy, gdy jakiś facet w Brukseli zostanie głównodowodzącym wszystkich europejskich sił zbrojnych, a prezydent Francji wręczy mu teczkę z kodami do broni nuklearnej. Ale na to się nie zanosi – przynajmniej nie w obecnej erze politycznej.

Po trzecie, sojusze obronne i polityczne są niezbędne i użyteczne, ale tylko wtedy, gdy łączą państwa, które podzielają podobne wartości lub interesy. Niewiele krajów jest tak potężnych,  by same mogły zapewnić przetrwanie swojego systemu politycznego. Większość krajów potrzebuje w tym celu wchodzić w sojusze z innymi krajami, które – jak już wspomniano - podzielają podobne wartości lub interesy.

Najstarszy, nieprzerwanie trwający sojusz na świecie? Sojusz między Anglią, później Wielką Brytanią, a Portugalią. Istnieje od drugiej połowy XIV wieku, czyli już ponad 600 lat. Anglia (późniejsza Wielka Brytania) i Portugalia nie tylko nigdy ze sobą nie walczyły, ale nawet nigdy nie stanęły po stronie rywalizujących koalicji. Jeśli jeden kraj był w stanie wojny, drugi był jego sojusznikiem lub przynajmniej pozostawał neutralny. I vice versa.

Najbardziej skuteczny sojusz obronny wszech czasów? Sojusz Północnoatlantycki, zawarty w Waszyngtonie w 1949 roku. Kraje NATO nigdy nie zostały otwarcie zaatakowane przez wroga, tak imponująca i potężna jest ich siła odstraszania. Jest to sojusz między zaprzyjaźnionymi krajami i rządami w ramach jednej cywilizacji o wspólnym cywilizacyjnym poglądzie na sprawiedliwość i podobnych interesach w skali globalnej.

Sojusze takie, jak ten brytyjsko-portugalski czy północnoatlantycki, mają oczywisty sens i stanowią zarówno przejaw, jak i gwarancję rozważnej, odpowiedzialnej i skutecznej polityki zagranicznej.

Po czwarte, pewien rodzaj szkoły polityki zagranicznej zwanej realizmem utrzymuje, że wszystkie państwa mają interesy, interesy te są mniej więcej takie same, a zatem wszystkie państwa zachowują się mniej więcej tak samo w swojej polityce zagranicznej. Działając na arenie międzynarodowej, kierują się tą samą logiką; państwo to po prostu państwo.

Problem z tym podejściem polega jednak na tym, że – wbrew nazwie – w ogóle nie jest ono realistyczne. Nie ma państw jako takich, ponieważ nie ma systemów politycznych jako takich. Charakter systemu politycznego ma znaczenie, w niektórych okolicznościach nawet większe niż kultura danego kraju czy mentalność jego mieszkańców. Pokażmy to na przykładach.

W XX wieku w Niemczech, a raczej na terytorium Niemiec, istniało pięć różnych systemów politycznych. Były to, w kolejności: cesarskie Niemcy Wilhelmińskie, Republika Weimarska, nazistowski reżim Hitlera, komunistyczna Niemiecka Republika Demokratyczna (DDR) i konstytucyjna demokratyczna Republika Federalna Niemiec (BRD). Jeden kraj, jeden naród, jedna kultura, ale pięć różnych systemów, prowadzących bardzo różne, można nawet powiedzieć dramatycznie różne, polityki zagraniczne. Czechosłowacja, a następnie Republika Czeska i Polska były i są sąsiadami Niemiec, ale dla Czechów i Polaków sakramencką różnicę robi to, czy w Niemczech rządy sprawuje Hitler, czy Adenauer. Ten sam kraj, ten sam naród, ta sama kultura – więc skąd bierze się ta różnica? Z systemu politycznego.

Kuba: Fulgencio Batista kontra Fidel Castro. Czy Batista pomyślałby o wysłaniu kubańskich wojsk do Angoli i Etiopii, krajów, w których Kuba nie ma i nigdy nie miała żadnych interesów narodowych? Nie ma na to szans. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę wyznawaną przez niego ideologię, byłoby zaskakujące, gdyby Fidel Castro nie wysłał tam kubańskich żołnierzy. Jeden kraj, jeden naród, dwa różne systemy polityczne: jeden nieideologiczny i autorytarny, drugi komunistyczny i totalitarny, z zamiarem wyeksportowania swojej rewolucji na kilka kontynentów.

Iran. Kraj ten pod względem etnicznym jest w większości perski, a pod względem religijnym w większości szyicki. Na jego północy leży imperialistyczna, ekspansjonistyczna Rosja (czy to w swojej carskiej, komunistycznej radzieckiej, czy putinowskiej postaci). Na zachodzie leżą kraje o etnicznie arabskim i religijnie sunnickim charakterze. Na wschodzie - uzbrojony w broń nuklearną sunnicki Pakistan.

Znajdujący się w tym geopolitycznym położeniu Iran jest naturalnym sojusznikiem Zachodu, i powinien postrzegać Zachód jako swojego naturalnego sojusznika. Byłoby tak w przypadku niemal każdego możliwego systemu politycznego - czy to monarchistycznego, demokratycznego, czy świeckiej dyktatury wojskowej. Prawie każdego - ale nie w przypadku teokratycznych rządów szyickich ajatollahów Chomeiniego. Jeśli ten reżim w Iranie upadnie i zostanie zastąpiony przez jakiś inny (jaki, to niemal bez znaczenia), Iran najprawdopodobniej ponownie stanie się sojusznikiem Zachodu.

Można by dalej tak wymieniać... Kemalistowska Turcja, w której rolę „sądu konstytucyjnego“ odgrywał świecki sztab generalny armii tureckiej wykształcony w zachodnich akademiach wojskowych, kontra Turcja neoosmańska Erdogana (różnica jest najbardziej uderzająca w stosunku Turcji do państwa Izrael). I tak dalej, i tak dalej.

Innymi słowy, system polityczny ma znaczenie, zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej. W Europie, Ameryce Północnej, Australii i Azji Wschodniej demokracje konstytucyjne są naturalnymi sojusznikami w ramach cywilizacji zachodniej. Czasami jednak demokracje nie są tak niezłomnymi i niezawodnymi sojusznikami jak prozachodnie (prawicowe) dyktatury. Podczas II wojny światowej demokracje Irlandii, Szwecji i Szwajcarii nie pomogły szczególnie zachodnim aliantom, zwłaszcza Wielkiej Brytanii; wręcz przeciwnie, prawicowe dyktatury, takie jak Salazar w Portugalii czy prawicowi generałowie w rojalistycznej Grecji, okazały znacznie większe wsparcie. Podobnie było podczas zimnej wojny i jej gorącej fazy w Wietnamie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Indie, demokracja o największej liczbie ludności na świecie, w ogóle nie pomagały Amerykanom (i Australijczykom), podczas gdy prawicowe dyktatury w Korei Południowej, na Tajwanie, Filipinach, w samym Wietnamie Południowym, Kambodży i Tajlandii stanęły po stronie amerykańskiej, antykomunistycznej. W tym czasie zachodni socjaldemokraci Palmego w Szwecji czy Trudeau w Kanadzie byli ostentacyjnie antyamerykańscy, podczas gdy prawicowi pułkownicy i generałowie od Grecji po Chile (od Papadopoulosa po Pinocheta) wspierali amerykańską walkę antykomunistyczną - strategicznie defensywną, a czasem taktycznie ofensywną.

Również w dzisiejszym świecie, w wielu krajach (na przykład w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie) nie należy spodziewać się w najbliższym czasie powstania demokracji konstytucyjnych. Wybór sojuszników będzie dotyczył, z jednej strony, prozachodnich reżimów autorytarnych, a z drugiej - antyzachodnich reżimów islamistycznych. Tradycyjne monarchie, takie jak te w Maroku i Jordanii, lub egipski, prozachodni i zachowujący tolerancję religijną dyktator/prezydent Sisi, będą naszymi najlepszymi i najbardziej wiarygodnymi sojusznikami w danym miejscu i czasie.

 

IV. Spójrzmy na sytuację, w której obecnie znajduje się Europa Środkowa. Przyjrzyjmy się kolejno trzem rosnącym kręgom: (1) Czwórce Wyszehradzkiej - V4, (2) Unii Europejskiej - UE oraz (3) wspólnocie transatlantyckiej - NATO.

Współpraca wyszehradzka między Polską, Czechami, Słowacją i Węgrami zawsze była i nadal pozostaje ważnym narzędziem promowania naszych środkowoeuropejskich interesów; najpierw w kwestii przystąpieniu do NATO, później w kwestii przystąpienia do UE, a obecnie - już w ramach Unii. Widok z Warszawy, Pragi, Bratysławy czy Budapesztu niekoniecznie jest taki sam jak widok z Berlina, Paryża, Brukseli czy Madrytu. Powinniśmy kontynuować tę nieformalną współpracę między czterema państwami. Poszczególne rządy i premierzy, partie rządzące i prezydenci przychodzą i odchodzą, ale geografia i geopolityka nie ulegają zmianie. Współpraca ta nie ma charakteru ideologicznego; wyraża i reprezentuje interesy jednego konkretnego regionu w całej UE. Istnieją dobre powody, dla których warto ją utrzymać.

Jednak polityka i ideologia czasami biorą górę nad interesami regionalnymi. Prawdopodobnie nikt nie był większym, bardziej aktywnym i głośniejszym rzecznikiem współpracy wyszehradzkiej niż premier Węgier Viktor Orbán. Ten najdłużej urzędujący premier w Europie Środkowej - żaden inny premier w krajach V4 nie był u władzy tak długo jak Orbán - postrzegał współpracę wyszehradzką jako narzędzie do wzmocnienia wpływów Węgier w UE. Jest zatem ironią i paradoksem, że to on zaszkodził i osłabił współpracę wyszehradzką bardziej niż ktokolwiek inny - przyjmując ambiwalentne, neutralne stanowisko wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę, w przeciwieństwie do innych krajów V4, tj. Polski, Czech i Słowacji, które zajęły stanowisko pryncypialne, stanowcze i trzeźwe zarówno pod względem moralnym, jak i geopolitycznym. Tak długo, jak rosyjska agresja na Ukrainę będzie kontynuowana, współpraca w ramach V4 będzie na bocznym torze - a Viktor Orbán jest zwrotniczym, który ją tam skierował.

Unia Europejska jest wspólnotą opartą na współpracy politycznej i gospodarczej, ale nie w zakresie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Jeśli UE odgrywa jakąś rolę w polityce zagranicznej, to jest to przede wszystkim kwestia handlu zagranicznego: chodzi o ujednoliconą politykę handlową wobec krajów spoza UE, takich jak Chiny. Jednak pomysł, że UE powinna lub mogłaby mieć własną, jednolitą politykę zagraniczną, ze wspólnym naczelnym dowództwem sił zbrojnych wszystkich państw członkowskich, jest nierealistyczny tudzież iluzoryczny. A przynajmniej nie znajduje się w agendzie, jeśli w ogóle kiedykolwiek się w niej znajdzie, w co można rozsądnie wątpić.

To północnoatlantycki sojusz obronny, NATO, ma kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa Europy. Transatlantycki sojusz obronny z USA jest zasobem bezpieczeństwa, którego Europa, zwłaszcza Europa Środkowa, powinna chronić jak źrenicy oka. Stany Zjednoczone są potęgą, która nie stanowi zagrożenia dla Europy, a wręcz przeciwnie, ich sojusz z Europą wzmacnia jej bezpieczeństwo.

Płyną stąd jednak pewne imperatywy. Po pierwsze, Stany Zjednoczone postrzegają komunistyczne Chiny jako swojego głównego geopolitycznego rywala, a być może nawet wroga, na kilka nadchodzących dekad. Wciągnięcie Chin do systemu międzynarodowego (Engagement) nie powiodło się, więc konieczne jest ich powstrzymanie (Containment). Jest to obecnie przedmiotem wewnętrznego konsensusu politycznego w USA między Demokratami i Republikanami, liberałami i konserwatystami; być może jedynego konsensusu w amerykańskiej polityce wewnętrznej. Jednak, jeśli Stany Zjednoczone postrzegają rywalizację z Chinami jako posiadającą tak fundamentalne znaczenie i jeśli mamy żywotny interes w tym, aby USA pozostały naszym sojusznikiem, to zrozumiałym jest, że również w sprawie Chin powinniśmy zachowywać się tak, jak przystało na sojuszników USA.

Po drugie, pożądane jest również, byśmy utrzymywali przyjazne stosunki z krajami pozaeuropejskimi, które są sojusznikami USA i które USA postrzegają jako bliskich sojuszników. Są to przede wszystkim Izrael, Japonia i Australia.

Po trzecie wreszcie, nie można wykluczyć, że prędzej czy później w USA zostanie wybrany prezydent prowadzący izolacjonistyczną politykę zagraniczną, niezależnie od tego, czy będzie to prezydent z prawicy, czy z lewicy; a izolacjonistyczne nastroje, zwłaszcza wobec Europy, ulegną wzmocnieniu także w Kongresie. Sojusz bezpieczeństwa z USA, jakkolwiek korzystny dla nas, nie może być uważany za dany raz na zawsze. Pewnego dnia może dobiec końca. Jeżeli do tego dojdzie, to – by stało się to jak najpóźniej – musimy być także silnym militarnie (a zatem liczącym się dla USA) sojusznikiem. W scenariuszu rozpadu sojuszu z USA, nasza własna siła militarna stanie się niezbędnym warunkiem nie tylko zachowania przez nas bezpieczeństwa, ale także bycia liczącym się w polityce międzynarodowej graczem.

 

V. Przez trzydzieści lat po upadku komunizmu jesienią 1989 roku, przez trzydzieści lat między 1990 a 2020 r., żyliśmy jak w raju. Żyliśmy w okresie bezprecedensowego połączenia wolności, dobrobytu i bezpieczeństwa; taka potrójna kombinacja jest historycznie rzecz biorąc bardzo rzadka, a wręcz unikalna. Jednocześnie łączyły nas przyjazne stosunki z pozostałymi krajami Europy Środkowej.

Jednak w ostatnich latach na Zachodzie, Wschodzie i Południu pojawiły się zagrożenia dla tego raju; na Zachodzie jest to ideologia „przebudzonego“ progresywizmu lub lewicowego liberalizmu; na Wschodzie – rewanżyzm neoimperialistycznej Rosji, a na Południu presja islamizmu, zwłaszcza w jego migracyjnej formie.

W 2020 roku sielanka się skończyła. Najpierw przez dwa lata nasze społeczeństwa i gospodarki były dziesiątkowane przez pandemię COVID-19. Następnie, w lutym 2022 roku, rosyjski car zdecydował się na frontalny atak na Ukrainę.

Zachód, Europa i Ameryka, jak dotąd okazały się zjednoczone i stanowcze, choć można argumentować, że amerykańska pomoc dla Ukrainy ze strony administracji Bidena to „za mało, za późno“.

Po raz kolejny ocknęliśmy się w niebezpiecznym, brutalnym świecie pełnym ryzyka i zagrożeń (w rzeczywistości nigdy nie opuściliśmy tego świata, po prostu wiele osób przestało go takim postrzegać). I właśnie dlatego konieczne jest ponowne przemyślenie kwestii naszego bezpieczeństwa.

Rosja była, jest i będzie dla nas problemem. Reliktem zimnej wojny jest to, że jedynymi dwoma potęgami nuklearnymi w Europie są dwa kraje na zachodnim krańcu kontynentu, Wielka Brytania i Francja. Amerykańska taktyczna broń jądrowa stacjonuje w bazach tylko w Wielkiej Brytanii, Holandii, Belgii, zachodniej części Niemiec, Włoszech i Turcji (a także na okrętach podwodnych w dowolnym miejscu na wodach międzynarodowych). Jeśli jednak chodzi o europejskie potęgi nuklearne, istnieje znaczna nierównowaga geograficzna, która jest pozostałością zimnej wojny.

Poza Stanami Zjednoczonymi i Rosją, wiele innych krajów pozaeuropejskich również posiada broń nuklearną dla zapewnienia własnego bezpieczeństwa i odstraszania potencjalnych agresorów. Naturalne jest zatem postawienie pytania, czy nie przyszedł już czas na nasz własny, środkowoeuropejski środek odstraszania nuklearnego.

Pierwszym krajem naszego regionu, który przychodzi tu na myśl, jest oczywiście Polska, która jest obecnie potęgą regionalną, a wkrótce będzie potęgą paneuropejską.

Decyzja Polski o tym, czy i - w razie potrzeby - kiedy pozyskać środki odstraszania nuklearnego, będzie w pełni uprawniona i wolna. Jeżeli Polska podejmie taką decyzję (i kiedy ją podejmie), to prowadzące odpowiedzialną konserwatywną politykę zagraniczną Czechy powinny ją poprzeć i wspierać w jej realizacji.

Zadanie publiczne finansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Forum Polsko-Czeskie 2023”. Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

 

Václav Lidl, Między Pragą a Moskwą: kontrowersje na temat natury czeskiej polityki wschodniej

Przedstawiona tu analiza stosunków między Republiką Czeską i Rosją będzie koncentrować się na perspektywie politycznej i geopolitycznej. Ze względu na złożony charakter stosunków dwustronnych między Pragą i Moskwą omówione zostaną tylko kluczowe aspekty i trwałe trendy. Zostanie wzięty pod uwagę również proces formułowania czeskiej polityki wschodniej, ponieważ wiąże się on ściśle ze stanem relacji rosyjsko-czeskich.

Obszar dzisiejszej Republiki Czeskiej nie odgrywał znaczącej roli w geostrategicznych rozważaniach Rosji aż do czasu II wojny światowej. Karkonosze i Karpaty niemal całkowicie oddzielają ziemie czeskie od Niziny Środkowoeuropejskiej, którą Rosja próbowała kontrolować ze względów bezpieczeństwa od końca XVIII wieku i rozbiorów Polski. Ziemie czeskie geograficznie i gospodarczo bardziej powiązane były z Zachodem, zwłaszcza z Niemcami i Austrią. Stąd, gdy władze sowieckie zaczęły rozważać ewentualną neutralizację lub bezpośrednią kontrolę nad powojennymi Niemcami musiały również w sposób nieunikniony poddać swojej dominacji Czechosłowację. Tak czy inaczej, już samo istnienie Czechosłowacji, która nie tylko graniczyła ze Związkiem Sowieckim, ale nawet władała zakarpacką częścią Ukrainy było dla Rosji wystarczającym powodem, by ingerować w wewnętrzne sprawy kraju.

Nie znaczy to, że ziemie czeskie nigdy nie odgrywały żadnej roli w rosyjskiej myśli geopolitycznej w okresie przed II wojną światową. Zarówno jednak panslawizm, jak i Międzynarodówka Komunistyczna były raczej próbami, by osłabić pozycję potencjalnych przeciwników a nie spójnymi staraniami, aby włączyć ten obszar do rosyjskiej strefy wpływów. Można również uznać, że terytorium Czech należy do regionu Europy Wschodniej, jak ją zdefiniował Halford J. Mackinder[1]. Dlatego też tellurokracja[2] musi je kontrolować, by rządzić kontynentalnym rdzeniem, heartlandem. Jedynym przykładem tellurokracji władającej zarówno Europą Wschodnią, jak i  kontynentalnym rdzeniem od czasów najazdów mongolskich było imperium sowieckie.

 

Od Związku Sowieckiego do Unii Europejskiej

W lutym 1948 roku komuniści przejęli władzę w Pradze i podporządkowali kraj Moskwie. Czechosłowacja przystąpiła do RWPG w 1949 roku i do Układ Warszawskiego sześć lat później, stając się integralną częścią imperium sowieckiego, jego zewnętrzną warstwą wraz z NRD i Węgrami[3]. W Czechosłowacji nie stacjonowały jednak wojska sowieckie, jako że kraj należał do zwycięzców II wojny światowej i mogło to stanowić strategiczną komplikację w przypadku totalnej wojny między Wschodem i Zachodem. Ten problem Sowieci rozwiązali dopiero po roku 1968, odkąd ich wojska znalazły się w Czechosłowacji na stałe po interwencji armii Układu Warszawskiego. W latach 70-tych i 80-tych XX w. Czechosłowacja była jednym z najbardziej lojalnych i oddanych krajów satelickich imperium w Europie Środkowo-Wschodniej. Reżim w Pradze był tak zależny od Moskwy, że nie mógł długo utrzymać się samodzielnie i rozsypał się wkrótce po ogłoszeniu w Moskwie w listopadzie 1989 roku „doktryny Sinatry”.

Na początku lat 90-tych ścieżki Rosji i Czech wiodły w przeciwnych kierunkach. Rosja była wewnętrznie osłabiona a jej elita polityczna podzielona między atlantystów i pragmatyków preferujących skupienie się na krajach „bliskiej zagranicy”. Republika Czeska natomiast dążyła do stania się ponownie integralną częścią Zachodu. Pierwszym krokiem na drodze Czechosłowacji, a później Republiki Czeskiej na Zachód było jak najszybsze przecięcie wszelkich więzi z Imperium Sowieckim i Rosją. Chociaż Doktryna Breżniewa już nie obowiązywała, Czechosłowacja musiała poradzić sobie z obecnością wojsk sowieckich na swoim terytorium oraz z członkostwem w Układzie Warszawskim i RWPG. Ostatni transport Armii Czerwonej opuścił kraj 21 czerwca 1991 roku, na mniej niż dwa miesiące przed próbą konserwatywnego zamachu stanu w Moskwie, którego niepowodzenie uruchomiło proces rozpadu Związku Radzieckiego. Układ Warszawski przestał istnieć w Pradze 1 lipca 1991 r. a RWPG rozwiązano we wrześniu tego samego roku.

W latach 90-tych Rosja i Czechy nie miały ze sobą wiele wspólnego. Z jednej strony, Rosja starała się zbudować nowoczesne i demokratyczne państwo, który to wysiłek borykał się z kolejnymi kryzysami wewnętrznymi, w rodzaju kryzysu konstytucyjnego 1993 r., pierwszej wojny czeczeńskiej, czy katastrofalnego kryzysu finansowego 1998 r. Moskwa starała się zachować swoją strefę wpływów na obszarze postsowieckim poprzez Wspólnotę Niepodległych Państw, jednak próby te sformułowane jako „doktryna Primakowa” pozostały w większości na papierze z powodu wewnętrznej słabości państwa rosyjskiego. Z drugiej strony, wszystkie aspekty czeskiej polityki wewnętrznej i zagranicznej w latach 90-tych były podporządkowane jednej idei - powrotu „Zachodu porwanego” do Europy[4]. W tym okresie uderzała różnica między czeskim zapałem do reform i rozwoju i rosyjskimi wahaniami, czy dylematami w polityce zagranicznej i wewnętrznej. Jednak po przystąpieniu Czech do NATO w 1999 roku i Unii Europejskiej w 2004 roku czeska polityka zagraniczna straciła swój nadrzędny priorytet a wraz z nim i zapał.

Z drugiej strony, Rosja po 1999 roku w końcu znalazła swe cele w polityce zagranicznej, a przy tym możliwości i wolę ich realizacji. Władimir Putin, który został prezydentem Rosji w 2000 roku jako pierwszy przedstawił spójną strategię przywracania Rosji statusu mocarstwa i odbudowy utraconej strefy wpływów na obszarze postsowieckim oraz w Europie Środkowo-Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Jednak Czechy i inne dawne kraje satelickie były już mocno połączone z Zachodem i mniej podatne na naciski Rosji, choć w przypadku Czech zdolność i chęć do reform zostały wyczerpane w latach 90-tych i na początku nowego tysiąclecia. Rosja od 2000 r. stawała się coraz bardziej asertywna w polityce zewnętrznej, przedstawiając wiele projektów integracyjnych na obszarze postsowieckim i próbując odgrywać rolę mocarstwa energetycznego.

Nie twierdzimy tu, że Rosja ma plan, by Czechy wróciły na jej łono, jednak jest całkiem możliwe, że dąży do zapuszczenia korzeni zarówno w sferze gospodarczej, jak i politycznej Czech, by osłabić i podzielić Zachód a przynajmniej więź między USA a UE. Byłe kraje satelickie Rosji w Europie Środkowo-Wschodniej wydają się tu najłatwiejszym łupem, a wzrost pojednawczego nastawienia w stosunku do Rosji jest w Czechach bardzo wyraźnie widoczny, zwłaszcza w przypadku kryzysu ukraińskiego.

 

Atlantyści kontra słowianofile

Czeska polityka wewnętrzna i zagraniczna po Aksamitnej Rewolucji zostały w największym stopniu poddane oddziaływaniu ideologicznego starcia między pierwszym prezydentem Czech Václavem Havlem i jego następcą Václavem Klausem. Środowisko polityczne Czech po 1993 r stanowiło wyjątkowy przypadek stanu, w którym dwa najważniejsze ugrupowania polityczne przyznają się albo do politycznego idealizmu Havla albo do realizmu politycznego Klausa. Ta dychotomia przekładała się nawet na politykę zagraniczną i do dziś pozostaje najpoważniejszym konfliktem i problemem w procesie tworzenia czeskiej polityki zagranicznej. Havel preferował liberalizm w stosunkach międzynarodowych, łącząc go z silnym akcentowaniem wsparcia dla praw człowieka na całym świecie i utrwalaniem więzi euroatlantyckiej. Z drugiej strony, Klaus był zwolennikiem realistycznego podejścia do stosunków międzynarodowych, które charakteryzuje się podkreślaniem zasadniczej roli państw narodowych w polityce międzynarodowej oraz rozumowaniem w kategoriach władzy i relatywnych możliwości, czy potencjałów państw. Klaus potępiał popieranie przez Havla praw człowieka i zamiast tego proponował maksymalne wsparcie dla czeskiego eksportu.

Havel, podobnie jak Milan Kundera, uznawał Rosję za podmiot zupełnie różny od reszty Europy[5]. Po prostu nie mógł pojąć tego barbarzyńskiego ekspansywnego państwa na skraju Europy[6]. Istnieje przy tym zasadnicza różnica między Havlem i pierwszym prezydentem Czechosłowacji Tomašem Masarykiem. Masaryk uznawał Rosję za obraz Europy przeszłości – młodej i nierozwiniętej[7], natomiast dla Havla Rosja w ogóle nie była częścią cywilizacji europejskiej. Zwolennicy Havla, w rodzaju byłego ministra obrony Alexandra Vondry, czy byłego ministra spraw zagranicznych Karla Schwarzenberga nadal podtrzymują jego idee zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej Czech. Jako, że popierają oni szczególne związki Pragi i Waszyngtonu, można ich nazwać atlantystami.

Następca Havla Václav Klaus w stosunkach z Rosją za priorytet uznawał tylko czeskie interesy gospodarcze a wszystko poza nimi uważał za rozpraszanie sił. Klaus próbował odsunąć na boczny tor kwestię praw człowieka w czeskiej polityce zagranicznej tak bardzo jak się dało. W Rosji widział też naturalnego sprzymierzeńca w swojej krucjacie przeciwko Unii Europejskiej. W 2003 r. jako pierwszy prezydent Republiki Czeskiej Klaus złożył wizytę oficjalną w Rosji, ale pierwsza wizyta prezydenta Putina w Pradze odbyła się dopiero w marcu 2006 r. Prezydent Klaus ciepło przyjął Putina, a nawet rozmawiał z nim wyłącznie po rosyjsku. W trakcie wojny między Rosją i Gruzją w sierpniu 2008 roku Praga oficjalnie wspierała Tbilisi. Stanowisko to było jednak stale podkopywane przez prezydenta Klausa, jego usprawiedliwienia i poparcie dla Rosji. Klaus również w bardzo istotny sposób wpłynął na stan stosunków między Republiką Czeską i Rosją w maju 2009 roku, kiedy przewodniczył szczytowi UE-Rosja w Chabarowsku. Pierwotnie przewodniczyć miał premier Czech, ale ze względu na kryzys koalicji rządzącej to Klausowi przypadło zadanie reprezentowania w Rosji czeskiej Prezydencji Rady Europejskiej. Klaus swoimi wypowiedziami osłabiał również oficjalne czeskie stanowisko w sprawie antyputinowskich manifestacji w Rosji zimą i wiosną 2011 – 2012 r. Należy dodać, że w marcu 2011 roku powołano w Pradze Forum Społeczeństwa Obywatelskiego UE-Rosja, inicjatywę która miała pomóc rodzącemu się społeczeństwu obywatelskiemu w Rosji.

Chociaż obecny prezydent Czech Miloš Zeman nie jest przeciwnikiem Unii Europejskiej jak Václav Klaus, we wszystkich innych aspektach polityki zagranicznej idzie on w ślady swojego poprzednika. Można nawet przekonywać, że Zeman jest jeszcze większym słowianofilem niż Klaus. Krążą również pogłoski o jego niejasnych powiązaniach z rosyjskim Lukoilem[8]. W chwili obecnej w związku z kryzysem ukraińskim, czeska elita polityczna jest ponownie podzielona wzdłuż linii sporu między Klausem i Havlem. Stawka jest dziś jednak wyższa niż kiedykolwiek.

 

Bezpieczeństwo energetyczne

Jedną z kluczowych kwestii w stosunkach rosyjsko-czeskich jest bezpieczeństwo energetyczne. Rosja eksportuje do Czech 75 procent ich zużycia gazu i 79 procent zużycia ropy naftowej[9]. W latach 90-tych Czechy były całkowicie uzależnione od Rosji w sektorze ropy i gazu. Było to postrzegane jako potencjalne zagrożenie bezpieczeństwa stąd maksymalną dywersyfikację uznano za konieczny środek zaradczy. Bezpieczeństwo energetyczne odgrywało jeszcze bardziej istotną rolę w stosunkach Rosji i Czech od czasu pierwszego sporu gazowego między Ukrainą i Rosją w 2006 roku. Praga musiała też zaradzić kolejnemu konfliktowi między tymi dwoma krajami, gdy przewodniczyła Radzie UE w 2009 r. 

Obecnie Rosja nie może już używać eksportu surowców energetycznych do Czech jako środka strategicznego nacisku, gdyż Pradze udało się osiągnąć wysoki poziom dywersyfikacji. W zakresie przesyłu gazu proces dywersyfikacji został zakończony, gdy uruchomiono gazociąg Gazela w 2013 r. Łączy on czeską sieć przesyłową z gazociągiem OPAL na północy. Dodatkowo OPAL jest połączony z gazociągiem North Stream Gazpromu i północnoeuropejskim gazociągiem NEL. Na południu natomiast Gazela łączy się z gazociągiem MEGAL. Jeśli idzie o przesył ropy naftowej, to dywersyfikacja została osiągnięta w 2005 roku, kiedy zaczął działać rurociąg IKL. Jest on alternatywną drogą skierowaną na zachód w stosunku do rurociągu Przyjaźń transportującego ropę z Rosji.

W porównaniu do przemysłu nafty i gazu wpływy polityczne wynikające z kontroli elektrowni atomowych i ich technologii nie są tak bezpośrednie, choć trwają znacznie dłużej. Czeski rząd ogłosił w 2005 roku plan budowy dwóch dużych reaktorów jądrowych, które miałyby zastąpić elektrownię Dukovany po 2020 roku. Jeden z nich miał być zlokalizowany w elektrowni Temelin. W roku 2012 ogłoszono przetarg na jej rozbudowę, do którego stanęło trzech oferentów: Areva, Westinghouse i konsorcjum Škody JS, Atomstroyexportu i OKB Gidropress. Pojawiły się wtedy podejrzenia, że budowa nowego reaktora może być wykorzystywane jako instrument nacisku politycznego wobec Czech, gdyż Atomstroyexport i OKB Gidropress są kontrolowane przez Rosatom a Škoda JS jest również w rękach rosyjskich. Przetarg został jednak unieważniony w 2014 roku ze względu na zmiany na rynku energii elektrycznej i zmienioną sytuację polityczną.

 

Bezpieczeństwo narodowe

O ile Republika Czeska uważa za główną gwarancję swojego bezpieczeństwa narodowego członkostwo w NATO, o tyle bezpieczeństwo Rosji opiera się w większej mierze na potencjale odstraszania arsenału jądrowego a w mniejszym stopniu na przynależności do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Władimir Putin najwyraźniej okazał słabość wobec najbliższego otoczenia, kiedy nie protestował głośno przeciwko jednostronnemu wycofaniu się Stanów Zjednoczonych z traktatu o systemach antybalistycznych (ABM) w roku 2001. Bezczynność Rosji nie powtórzyła się już jednak w przypadku planów rozmieszczenia na terytorium Czech elementów amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej. Rosja zagroziła Czechom i Polsce podjęciem militarnych środków zaradczych. Instalacja amerykańskiego radaru na czeskiej ziemi podzieliła w okresie 2007 – 2009 zarówno czeską opinię publiczną, jak i polityków. Nawet centroprawicowy rząd, który zaproponował całe przedsięwzięcie ostateczne porozumienie przyjął dopiero po uzgodnieniu, że radar będzie w pełni zintegrowany z systemem obronnym NATO. We wrześniu 2009 r. Jiří Paroubek przywódca głównej partii opozycyjnej niespodziewanie i bez konsultacji z czeskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych spotkał się w Moskwie z Władimirem Putinem. Wizyta ta była złowrogim naruszeniem integralności czeskiej polityki wewnętrznej, ale nie miała dalszych konsekwencji ze względu na zmianę administracji w USA.

Mimo bowiem zawartych wstępnych porozumień administracja Obamy w 2009 roku zrezygnowała z umieszczenia w Europie Środkowo-Wschodniej elementów amerykańskiego systemu obrony antyrakietowej. Obama podejmując próbę resetu stosunków z Rosją i załagodzenia napiętej sytuacji spowodowanej planami stacjonowania amerykańskiego radaru na ziemi czeskiej zaproponował traktat między USA i Rosją dotyczący redukcji broni nuklearnej. Ten nowy traktat START został symbolicznie podpisany przez prezydenta Obamę w Pradze w kwietniu 2010 roku a potem przez prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa. Kłótnia dotycząca radaru pokazała wyraźnie pojawienie się bardziej ugodowego podejścia wobec rosyjskiej presji wśród części czeskich elit politycznych.

Od 2007 roku czeskie służby specjalne (BIS) zaczęły ostrzegać przed wzrostem aktywności rosyjskich tajnych służb na terytorium Republiki Czeskiej. BIS twierdził, że Rosja stara się pozyskać strategiczne zasoby energetyczne i gospodarcze, by zdobyć wpływ polityczny. Jako przykład podano państwowe linie lotnicze CSA[10]. W roku 2009 wydalono kilku rosyjskich dyplomatów podejrzanych o szpiegostwo. W roku 2010 trzech czeskich generałów musiało ustąpić, gdyż jeden z ich pracowników miał związek z agentem rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego (SVR). BIS nadal ostrzega przed nasileniem się działań rosyjskich tajnych służb, ale nie spotkało się to z poważną reakcją czeskich polityków.

 

Czeska geostrategia, odpowiedź Rosji i wojna handlowa

Inicjatywa Partnerstwa Wschodniego Unii Europejskiej stanowi jedyną próbę sformułowania przez Czechy własnej geostrategii i spójnej polityki wschodniej. Została ona zainaugurowana w Pradze w maju 2009 r. w trakcie czeskiej prezydencji Rady UE. Jej podstawowym celem nie było usunięcie Rosji poza nawias współpracy w Europie, lecz zmniejszenie przepaści dzielącej UE i szóstkę byłych republik sowieckich na wschodnich granicach Unii. Jednak Partnerstwo Wschodnie zostało szybko uznane przez Rosję za narzędzie geopolityki UE wymierzone w żywotne interesy Rosji w „bliskiej zagranicy” i tak też Moskwa zareagowała. W listopadzie 2011 roku Władimir Putin najpierw rzucił ideę Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, która miała zostać powołana w styczniu 2015 roku. Taka reinkarnacja ZSRR powinna obejmować tak wiele krajów postsowieckich, jak tylko to możliwe. Niektórzy eksperci rosyjscy twierdzili nawet, że do Unii powinny dołączyć także inne bliskie kulturowo kraje Europy Środkowo-Wschodniej, takie jak Węgry czy Czechy[11]. Chociaż można twierdzić, że tego typu głosom daleko do rzeczywistości, widać w nich myślenie w kategoriach imperium sowieckiego i krajów satelickich, które ciągle jest obecne wśród sprawujących dziś władzę w Moskwie.

To właśnie wybór między Partnerstwem Wschodnim i Unią Euroazjatycką otworzył wrota ukraińskiej rewolucji i doprowadził do wojny hybrydowej między Rosją i Ukrainą. To, po której stronie w tym huntingtonowskim konflikcie opowiedzą się Czechy określi ich przyszłą pozycję geopolityczną i ramy bezpieczeństwa lub ich brak. Obecnie można mówić o trzech grupach politycznych przedstawiających wyraźnie odmienne pomysły na temat konfliktu ukraińskiego i roli, jaką mają w nim odegrać Czechy. Są to wspomniani atlantyści, słowianofile i gdzieś pomiędzy nimi populiści, którzy nie są w stanie lub nie chcą opowiedzieć się po żadnej ze stron.

Najbardziej widocznym na arenie międzynarodowej przeciwnikiem zachodnich sankcji wobec Rosji jest prezydent Czech Miloš Zeman. Twierdzi on, że na Ukrainie jesteśmy świadkami wojny domowej, na ukraińskiej ziemi nie ma żadnych rosyjskich żołnierzy, a Ukraina jest państwem upadłym i wspieranie nowo wybranego rządu byłoby stratą pieniędzy[12]. Zeman niedawno uczestniczył w konferencji zorganizowanej na Rodos przez Władimira Jakunina, który jest na liście osób objętych zachodnimi sankcjami i udzielił wywiadu Iradzie Zejnałowej, który jest objęta sankcjami ukraińskimi. Wcześniej Zeman ostro skrytykował również działania członkiń grupy Pussy Riot. W obecnym kontekście międzynarodowym Zeman zaprosił też Władimira Putina do udziału w obchodach rocznicy wyzwolenia Auschwitz w styczniu 2015 roku, chociaż Auschwitz nie znajduje się w Czechach.

Można jednak argumentować, że Zeman oraz wielu innych prominentnych polityków po prostu gra kartą populizmu. Według ostatniego bowiem sondażu opinii publicznej na temat konfliktu na Ukrainie przeprowadzonego przez agencję CVVM w październiku 2014 r. czeskie społeczeństwo jest podzielone w kwestii sankcji wobec Rosji[13]. Wśród respondentów, którzy przynajmniej słyszeli o sankcjach 42 procent je popiera, 39 jest przeciw, a 20 procent nie wie, co o nich myśleć. 34 procent badanych opowiedziało się za zachowaniem integralności terytorialnej Ukrainy, podczas gdy 23 było za podziałem tego kraju. Na pytanie o ocenę roli Rosji w konflikcie 11 procent odpowiada, że była pozytywna, 82 procent ocenia ją jako negatywną. Przede wszystkim jednak, 65 procent respondentów uznaje kryzys ukraiński za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Republiki Czeskiej.

Ten podział występujący w społeczeństwie może być więc wykorzystywany przez polityków i specjalistów od propagandy z dowolnej strony lub frakcji. Ten ideologiczny podział czeskiego społeczeństwa i twórców czeskiej polityki zagranicznej przetrwa prawdopodobnie nawet w warunkach faktycznej wojny handlowej między UE a Rosją. Miejmy nadzieję, że to, czego Czechy naprawdę potrzebują, by przewalczyć własną przeszłość to tylko czas i zmiana pokoleniowa, a nie kolejny konflikt zbrojny na czeskich granicach.

 

Václav Lidl – ekspert czeskiego Association for International Affairs



[1]H. J. Mackinder, Democratic Ideals and Reality, National Defense University Press, Washington 1942.

[2] Władza oparta na władaniu ziemią, w przeciwieństwie do władztwa mórz – talassokracji.

[3]K. Durman, Popely ještě žhavé: konce dobrodružství, Karolinum, Praha 2009.

[4]M. Kundera, Únos Západu, w: M. Havelka, L. Cabada (red.), Západní, východní a

střední Evropa jako kulturní a politické pojmy, Západočeská univerzita v Plzni, Plzeň 2002.

[5]Wywiad z Václavem Havlem, listopad 2002, www.vaclavhavel.cz/showtrans.php?cat=rozhovory&val=1676_rozhovory.html&typ=HTML.

[6]Wywiad z Václavem Havlem, październik 2007, archiv.ihned.cz/c1-22154270-rusko-hleda-sve-hranice-rika-havel.

[7]T. G. Masaryk, Rusko a Evropa, Ústav T. G. Masaryka, Praha 1995.

[8]Por. doniesienia tygodnika Respekt,respekt.ihned.cz/c1-60788160-slouf-ma-slabinu-spatne-kontakty-na-rusko.

[9]Oficiální portál pro podnikání a export - Businessinfo.cz, www.businessinfo.cz/cs/zahranicni-obchod-eu/teritorialni-informace-zeme/rusko.html.

[10] Zob. roczne sprawozdanie czeskich służb specjalnych BIS, www.bis.cz/n/2014-10-27-vyrocni-zprava-2013.html.

[11]Moscow fleshes out Eurasian Union plans, www.euractiv.com/europes-east/moscow-fleshes-eurasian-union-pl-news-509042.

[12] Zob. Slon.ru., slon.ru/world/pochemu_prezident_chekhii_vlyubilsya_v_putinskuyu_rossiyu-1185897.xhtml.

[13] Zob. visegradrevue.eu/?p=3056.

Ondřej Krutílek, Do kogo należy Unia Europejska? Perspektywa czeskich konserwatystów

Odpowiedź na pytanie, do kogo należy Unia Europejska, wymaga uznania dwóch niewygodnych prawd. Po pierwsze, w Unii obowiązują te same zasady, co w innych przestrzeniach politycznych, co oznacza, że logika władzy i wpływów ma zastosowanie również w jej przypadku. Dlatego też prawdą jest, że jeśli w przestrzeni tej powstanie próżnia, ktoś ją wkrótce wypełni. Po drugie, głównymi winowajcami obecnej sytuacji, w której – dla osób w nich niezatrudnionych – instytucje UE często przypominają psa spuszczonego z łańcucha, są państwa członkowskie, a konkretnie te, które aktywnie uczestniczyły w tworzeniu i zatwierdzaniu Traktatu z Maastricht.

Pierwsza z tych tez jest szczególnie nie do przyjęcia dla bezkrytycznych zwolenników UE vulgo eurooptymistów, którzy uważają integrację europejską za dobro samo w sobie. To oni wyrządzają Unii niedźwiedzią przysługę, ignorując to jak, dlaczego, w jakich warunkach i dzięki komu powstała dawna Wspólnota Europejska. Próbują w ten sposób walczyć z państwami członkowskimi i ich interesami narodowymi, które uważają za największe zło i przeszkodę na drodze postępu, mimo że jest oczywiste, że pojęcie interesu narodowego było, jest i będzie ważne, niezależnie od tego, o czyj interes chodzi. Nie wspominając już o tym, że nawet po ponad 70 latach integracji europejskiej, demokracje w poszczególnych państwach członkowskich nie zostały zastąpione wymarzoną jedną europejską demokracją w postaci UE, gdyż nie stworzono jeszcze niezbędnych po temu warunków (i wątpliwe jest, czy takie warunki kiedykolwiek zostaną stworzone).

Krótko mówiąc, aby skutecznie ocenić dzisiejszą UE i spróbować odpowiedzieć na pytanie, do kogo - w najszerszym tego słowa znaczeniu - należy, nie możemy bujać w obłokach i wyrywać z kontekstu.

Druga teza jest z kolei trudna do przełknięcia dla wszystkich przywiązanych do idei, że w systemie politycznym UE (który obejmuje zarówno państwa członkowskie, jak i instytucje unijne), państwa członkowskie są z natury rzeczy bardziej "rozsądne". Miałoby to znaczyć, że dążą one do zachowania maksymalnej suwerenności na swoim terytorium, co w praktyce przekłada się na dążenie do maksymalnego ograniczenia instytucji UE w celu zagwarantowania, że odgrywają one jedynie ograniczoną, służebną rolę na rzecz państw członkowskich posiadających prawo weta.

 

Jak znaleźliśmy się w tym miejscu?

 

Historia integracji europejskiej nie potwierdza tej szablonowej interpretacji. Wręcz przeciwnie, pokazuje, że dwukierunkowe relacje między państwami członkowskimi a ponadnarodowym centrum podlegały i nadal podlegają ciągłej ewolucji. Swoją rolę odegrała tu:

- liczba państw członkowskich (przeszliśmy od sześciu do obecnych dwudziestu siedmiu po Brexicie);

- ich tradycje polityki zagranicznej (wystarczy spojrzeć na Francję z jednej strony i Niemcy z drugiej);

- przedmiot integracji (dawniej węgiel i stal kontra dzisiejsza szeroko rozumiana zintegrowana przestrzeń gospodarcza);

- charakter integracji (przełamywanie barier wobec tworzenia nowych regulacji);

- bez wątpienia także międzynarodowy kontekst gospodarczy i polityczny (zimna wojna, późniejszy "koniec historii" i globalizacja, w której główną rolę odgrywają Stany Zjednoczone, a także stopniowy wzrost gospodarczy Chin, Indii i innych krajów na tle upadku dwóch byłych supermocarstw, na który w ostatnich latach nałożyła się wojna w Ukrainie); wreszcie, co nie mniej ważne,

- wzajemne oddziaływanie wszystkich tych czynników w danym czasie i miejscu.

Na początku procesu integracji po II wojnie światowej zasady gry były dość proste. Zimna wojna wyznaczyła granice, założone w 1949 r. NATO zapewniło podstawowe gwarancje bezpieczeństwa (o czym często się zapomina!), a sześć założycielskich państw członkowskich uzgodniło, że aby uniknąć ponownej krwawej wojny między sobą, przekażą swoje kompetencje w dwóch ściśle określonych sektorach ważnych dla zbrojeń (węgiel i stal) ponadnarodowemu organowi, który będzie nimi za nie zarządzał. Poprzedniczka dzisiejszej Komisji Europejskiej, Wysoka Władza, oraz poszczególne państwa członkowskie Rady, w której - dziw nad dziwy - już wtedy podejmowano decyzje większością głosów, odegrały rolę głównych sił napędowych. Natomiast Zgromadzenie, składające się z delegatów parlamentów narodowych, które z biegiem lat stopniowo przekształciło się w bezpośrednio wybierany Parlament Europejski, miało wówczas pomijalne znaczenie.

Europejska Wspólnota Węgla i Stali, czyli EWWiS, która powstała w 1952 roku, z powodzeniem wypełniła swoją misję, więc państwa założycielskie zaczęły zastanawiać się, jak dalej integrować kontynent europejski. Ostatecznie wdrożono zarówno logikę sektorową (EURATOM), jak i pomysł, by z początkowej szóstki stopniowo wyłaniał się szeroko pojęty zintegrowany obszar gospodarczy, obejmujący sektor rolniczy, przemysłowy, a także usługowy i respektujący tzw. cztery wolności: zasady swobodnego przepływu osób, towarów, usług i kapitału.

Utworzenie Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG) było pierwszą poważną zmianą jakościową w projekcie integracji europejskiej. W celu stworzenia tak zwanego "wspólnego rynku bez barier" w stosunkowo krótkim czasie dwunastu-piętnastu lat, konieczne było takie dostosowanie mechanizmów decyzyjnych Wspólnoty, aby wzmocnić organy ponadnarodowe (wówczas przede wszystkim Komisję, a jeszcze nie Parlament Europejski) i ograniczyć prawo weta państw członkowskich w Radzie. I jak dziś wiemy, nie obyło się to bez sprzeciwu.

Najbardziej znanym przykładem jest francuska "polityka pustych krzeseł" i późniejszy tzw. kompromis luksemburski. Nie ma potrzeby wchodzić tu w szczegóły. Wystarczy powiedzieć, że było to pierwsze poważne zderzenie narodowej i ponadnarodowej logiki funkcjonowania Wspólnoty, w którym duży udział miało zarówno gaullistowskie podejście do polityki zagranicznej, które w uproszczeniu można streścić jako "Francja przede wszystkim", jak i szerszy międzynarodowy kontekst polityczny (presja USA na wzmocnienie więzi politycznych w Europie, aby nie osłabiać współpracy transatlantyckiej po niefortunnych wydarzeniach kryzysu berlińskiego i karaibskiego). Zarazem jednak wiele innych czynników, takich jak liczba państw członkowskich czy fakt, że wciąż trwała zimna wojna, pozostawało wówczas niezmiennych,. O ile z jednej strony sprawiło to, że konflikt między Francją a resztą Wspólnoty był ostrzejszy (i dlatego do dziś się o nim mówi), o tyle z drugiej pozwoliło na stosunkowo szybkie i w gruncie rzeczy przejrzyste znalezienie rozwiązania, choć powstały w ten sposób układ wielu nie przypadł do gustu. Od lat 70. nie można już mówić o takiej sielance.

Najpierw liczba państw członkowskich zaczęła rosnąć stopniowo i nie do końca bezboleśnie, co zwiększyło liczbę reprezentowanych we Wspólnocie tradycji polityki zagranicznej. W 1973 r. Wspólnota została rozszerzona o Wielką Brytanię, Irlandię i Danię, osiem lat później o Grecję, w 1986 r. o Hiszpanię i Portugalię, w połowie lat 90. o Finlandię, Szwecję i Austrię, a od 2004 r. w trzech krokach łącznie o trzynaście krajów Europy Środkowo-Wschodniej.

Szczegóły poszczególnych akcesji są dość dobrze znane, więc ograniczę się do ich przedstawienia w telegraficznym skrócie. Akcesję Wielkiej Brytanii, a tym samym też Irlandii i Danii, osobiście blokował francuski prezydent de Gaulle. Wspólnota bezprecedensowo zaproponowała posttotalitarnej Grecji perspektywę indywidualnej akcesji, co okazało się co najmniej nierozsądne z punktu widzenia integracji, nie wspominając o tym, że doprowadziło do znacznej frustracji wśród Hiszpanów, a zwłaszcza Portugalczyków, którzy dołączyli znacznie później, niż pierwotnie oczekiwali. Podczas gdy tak zwane rozszerzenie północne w 1995 r. nie było zbyt problematyczne, nie licząc kolejnej próby poszerzenia szeregów Wspólnoty o bogatą Norwegię, powszechnie wiadomo było, że była to jedynie przygrywka do znacznie większej operacji - rozszerzenia o nieokreśloną wówczas liczbę stosunkowo biednych państw postkomunistycznych z Europy Środkowej i Wschodniej.

Oczywiście o rozszerzeniu można by pisać w nieskończoność, ale jeśli będziemy abstrahować od często pikantnych czy technicznych szczegółów, to dla obecnej debaty o rozszerzeniu istotne jest tylko jedno - że każde rozszerzenie, czyli wzrost liczby państw członkowskich, poprzedzone było tzw. pogłębieniem, czyli jakościową transformacją Wspólnoty w kierunku "coraz ściślejszej" (ever closer) integracji.

Tradycja pogłębiania przed rozszerzeniem ( tak, aby nie doprowadzić do "rozrzedzenia" integracji) przybierała z czasem różne formy i najczęściej realizowano ją w praktyce poprzez dalszą integrację obszarów już uwspólnotowionych (w sensie wzmocnienia kompetencji organów ponadnarodowych, w szczególności Parlamentu Europejskiego, oraz rozszerzenia głosowania większościowego w Radzie) lub poprzez integrację zupełnie nowych polityk, dotychczas leżących wyłącznie w zakresie kompetencji państw członkowskich. Poszczególne kroki w kierunku stopniowego pogłębiania nie zawsze kończyły się sukcesem, ale trend był wyraźny: jeśli jakiś temat pojawił się już w debatach na temat pogłębiania, rzadko z nich znikał, dopóki nie stał się integralną częścią mainstreamu integracji.

Mniej więcej do połowy lat 80. debata na temat pogłębiania była prowadzona w duchu "umiarkowanego postępu w granicach prawa", niezależnie od tego, jak ambitne byłyby niektóre pomysły rozważane w dzisiejszej UE (chociażby nieustające wysiłki na rzecz stworzenia pełnokrwistej unii politycznej). Wynikało to nie tylko ze stosunkowo niewielkiej liczby państw członkowskich (w 1985 r. we Wspólnocie było ich tylko dziesięć) i zasadniczo szczerego pragnienia wszystkich zainteresowanych, aby ostatecznie usunąć wszystkie niepotrzebne przeszkody na drodze do urzeczywistnienia rynku wewnętrznego, ale także (znów) ze stosunkowo przewidywalnego międzynarodowego kontekstu gospodarczego i politycznego. Czyli z tych czynników, które po roku 1989 stopniowo traciły na znaczeniu.

 

Wpływ Delorsa

 

Sytuacja zmieniła się radykalnie, z chwilą gdy w 1985 r. Na czele Komisji stanął Jacques Delors. W odróżnieniu od swych poprzedników, Delors miał coś, co w terminologii sportowej określa się mianem "ciągu na bramkę". Precyzyjnie określił, jakie kroki należy podjąć i w jakiej kolejności, aby projekt integracji europejskiej w końcu wyszedł z etapu "eurosklerozy" -- sytuacji, w której jego uczestnikom co prawda nie brakowało wizji, ale jej realizacja zauważalnie za nią nie nadążała.

To właśnie Delors poczynił namacalne postępy w kwestiach, które były omawiane już na legendarnym szczycie w Hadze w 1969 r., na długo przed pierwszym rozszerzeniem, takich jak współpraca walutowa. Ale podczas gdy Delors zaczął od doprowadzenia do końca spraw, które co do zasady były przedmiotem konsensusu (przede wszystkim kwestia rynku wewnętrznego), później skierował swoje wysiłki na budowanie Wspólnoty jakościowo różnej od tej, która istniała wcześniej.

Symbolicznie widać to w przekształceniu Wspólnoty Europejskiej (WE) w Unię Europejską (UE), a merytorycznie w dwóch kluczowych dokumentach traktatowych - Jednolitym Akcie Europejskim i Traktacie z Maastricht. Podczas gdy pierwszy dokument w zasadzie tylko zalegalizował to, co sprawdziło się przez lata (np. organizację szczytów) i honorował zasady tzw. negatywnej integracji na rynku wewnętrznym, czyli integracji poprzez znoszenie barier między państwami członkowskimi, drugi stanowił prawdziwą rewolucję. UE została zbudowana na trzech filarach o różnej wytrzymałości, co pociągnęło za sobą szereg konsekwencji. Na przykład fakt, że rynek wewnętrzny nie był już oficjalnie uważany za ostateczny cel projektu integracji europejskiej, lub też to, że traktat z Maastricht przedefiniował cele, które miały zostać osiągnięte w nadchodzących latach, stosując zasady tzw. integracji pozytywnej (chodzi o zastępowanie regulacji krajowych przez regulacje europejskie, czego typowym przykładem jest unia walutowa, tj. euro).

Oczywiście postrzegamy wydarzenia po podpisaniu Traktatu z Maastricht (na polu prawa pierwotnego traktat z Amsterdamu, traktat z Nicei, tzw. konstytucja europejska i Traktat z Lizbony, nie wspominając o prawie wtórnym) inaczej niż ich bezpośredni uczestnicy, na których myślenie wpływał koniec zimnej wojny, Fukuyamowskie debaty o "końcu historii" i europejskie ambicje nowych, kruchych demokracji leżących na wschód od dawnej żelaznej kurtyny. I o ile za symboliczną i faktyczną transformację WE w UE można "winić" Delorsa, ponieważ był on jej główną twarzą, kluczową kwestią pozostaje, że ówczesne państwa członkowskie bez wyjątku były zaangażowane we wszystko, co działo się w tamtym czasie we Wspólnocie. Tylko one miały klucz do ratyfikacji wynegocjowanych zmian. Tylko ich jednomyślna zgoda doprowadziła do stworzenia pola gry, na którym coraz więcej graczy gra według stale zmienianych zasad.

Innymi słowy, mit o tym, że system polityczny UE składa się z "uzurpatorskich" instytucji ponadnarodowych i "dobrych" państw członkowskich, które są na ich celowniku, choć od lat starają się wyłącznie bronić swojej suwerenności, upadł - dla tych bardziej bystrych - w Maastricht, a dla wszystkich innych - najpóźniej wraz z podpisaniem traktatu lizbońskiego.

Jednocześnie trzeba uczciwie przyznać, że stopniowe luzowanie przez państwa członkowskie ograniczeń nałożonych na instytucje ponadnarodowe nie może być postrzegane jako rodzaj spisku, czy to dużych państw członkowskich przeciwko małym, starych państw członkowskich przeciwko nowym, czy też (jak może się dziś wydawać) Brukseli przeciwko państwom członkowskim jako takim. Jest to raczej konsekwencja szeregu indywidualnych decyzji politycznych podjętych w określonym czasie i miejscu, które ci, którzy je podjęli, uznali za najbardziej korzystne w danych okolicznościach, nie zdając sobie oczywiście sprawy ze wszystkich (niezamierzonych) konsekwencji, jakie mogą one przynieść.

Nie jest to alibi, lecz uproszczony opis złożonego problemu agent - przełożony, który zaistniał na początku projektu integracji europejskiej, gdy państwa założycielskie powierzyły wybrane kompetencje organowi ponadnarodowemu, i który – w wyniku szeregu okoliczności, z których niektóre zostały opisane powyżej – pogłębił się do obecnej sytuacji, w której może się wydawać, że Bruksela znaczy wszystko, a państwa członkowskie nic. Zwłaszcza w przypadku wielu krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które z oczywistych powodów nie były obecne u narodzin projektu integracji europejskiej lub dołączyły do niego dopiero na zaawansowanym etapie, a w międzyczasie wciąż przechodziły trudną wewnętrzną transformację polityczną, gospodarczą i społeczną po latach rządów komunistycznych, mogło narodzić nie do końca nieuzasadnione poczucie, że po latach wymuszonej orientacji na Wschód, wymaga się od nich tego samego, tylko w kierunku zachodnim.

Wystarczy przypomnieć propagowane i jednocześnie sprofanowane przez Czechów hasło "powrotu do Europy". Czas początku czeskich ambicji europejskich zbiega się idealnie z czasem transformacji WE w UE. Jednak transformacja ta nigdy nie została poddana w kraju krytycznej analizie, a jeśli ktoś próbował to zrobić, to był piętnowany jako sknera i hipokryta. Doszło więc do tego, że nawet jeśli wyobrażaliśmy sobie coś konkretnego w związku z tym sloganem, to że Europa, do której wejdziemy, będzie raczej luźniejszą Wspólnotą niż coraz ściślejszą Unią. Właśnie dlatego otrzeźwienie i znużenie długim procesem akcesyjnym jest dziś nadal widoczne w czeskiej polityce, mimo że w przyszłym roku minie dwadzieścia lat od naszego przystąpienia do UE.

 

Do kogo należy UE?

 

Wróćmy jednak do pierwotnego pytania, czyli do kogo, że tak to ujmę, należy dzisiejsza UE. Odpowiedzi mogą być dwie: prosta i złożona. Ta prosta zadowoli się stwierdzeniem, że Unia należy do nikogo i do wszystkich - i faktycznie będzie to odpowiedź właściwa i poprawna politycznie, jako że nikogo nie wymienia z nazwy, a tym bardziej nie ostracyzuje. Ale jej podstawową wadą jest to, że nie wychwytuje odpowiednio wielu niuansów związków, które powstały w przestrzeni między państwami członkowskimi a instytucjami UE w wyniku ich dynamicznej interakcji. To z kolei komplikuje zrozumienie całego systemu politycznego UE i osłabia zdolność do postrzegania UE taką, jaka jest - jako areny realizacji interesów. Potrzebna jest zatem bardziej ustrukturyzowana odpowiedź.

UE bez wątpienia należy do państw członkowskich, nie tylko tych, które ponad siedemdziesiąt lat temu tworzyły dawną EWWiS, ale także tych, które dołączyły do projektu integracji europejskiej później (o ile, tak jak Wielka Brytania, go nie opuściły). Owszem, opinia ta może się wydawać nieco arogancką, zwłaszcza w świetle powyższych rozważań na temat rozszerzenia i pogłębienia, ale prawda jest taka, że państwa członkowskie nadal dzierżą klucz do całego szeregu elementów funkcjonowania UE, poczynając od kwestii negocjowania i przede wszystkim ratyfikowania zmian w prawie pierwotnym, poprzez podejmowanie decyzji w kwestiach podatkowych i polityki zagranicznej, a kończąc na uzgadnianiu wieloletnich ram finansowych UE. We wszystkich tych przypadkach to państwa członkowskie podejmują decyzje i to jednogłośnie. Nie wspominając o wielu innych przypadkach, w których, choć formalnie stosuje się podejmowanie decyzji większością głosów, to w praktyce honoruje się porozumienie między państwami członkowskimi, że do ostatniej chwili dąży się do konsensusu. Dotyczy to zarówno Rady UE na szczeblu ministerialnym, jak i Rady Europejskiej na szczeblu szefów państw i rządów. A nawet jeśli ostatecznie nie udaje się osiągnąć konsensusu, to nie jest tak, że przegłosowywane są zawsze i tylko małe i średnie, czy też nowe państwa członkowskie.

UE stanowi też oczywiście – jak w lustrzanym odbiciu – własność instytucji ponadnarodowych - instytucji, które miały bezwarunkowo służyć państwom członkowskim, dopóki nie powstały – zresztą dzięki decyzjom samych państw członkowskich – nisze, w których instytucje te stały się niezależne od swoich przełożonych. Mowa przede wszystkim o Komisji Europejskiej, która jako jedyna w całym systemie posiada inicjatywę ustawodawczą w procesie, który działa jak dobrze naoliwiona maszyna, wypluwając przepisy, które obowiązują ostatecznie we wszystkich państwach członkowskich. Ich wdrażanie nadzoruje – oprócz Komisji – Trybunał Sprawiedliwości UE, który od wielu lat stanowi dla niej wierne  oparcie (zapewne rola ta jeszcze wzrośnie w najbliższym okresie). Stopniowo wprowadzane będą stosunkowo restrykcyjne i zideologizowane przepisy dotyczące Zielonego Ładu, z których wdrożeniem wiele państw członkowskich może mieć problemy. Nie wspominając już o tym, że w pełni uwidoczni się także inny trend ostatnich lat - oddanie podejmowania decyzji w sprawie wspólnych przepisów w ręce urzędników przygotowujących tzw. akty delegowane i wykonawcze, do których nie ma możliwości zgłaszania poprawek w otwartym procesie demokratycznym; można je jedynie poprzeć lub odrzucić. Również w tym przypadku Trybunał Sprawiedliwości będzie miał do odegrania ważną rolę.

Wzmianka o aktach delegowanych i wykonawczych prowadzi nas do konstatacji, że UE należy również do biurokratów, wielkich zwycięzców opisanego powyżej napięcia przełożony-agent. Ważne jest jednak nie tylko słowo "także", ale również fakt, że nie mówimy wyłącznie o słynnych "brukselskich urzędnikach", ale o wszystkich, którzy mają coś wspólnego z agendą UE. Oznacza to w szczególności pracowników ministerstw, urzędników ze stałych przedstawicielstw poszczególnych państw członkowskich w Brukseli lub urzędników, którzy na szczeblu krajowym lub regionalnym nadzorują dystrybucję dotacji unijnych lub redystrybucję pieniędzy z budżetu UE w formie projektów. Złożony system polityczny, jakim jest dziś UE, nie może naturalnie obejść się bez wyspecjalizowanych urzędników najwyższego szczebla. Jednocześnie należy jednak przyznać, że przerośnięta biurokracja pełna ludzi, którzy często troszczą się tylko o siebie i swój spokój ducha, nie powstaje sama z siebie, ale również w wyniku realizowanych przez nią programów (z których, jako prawdziwa biurokracja, nigdy nie zrezygnuje). Tu właśnie leży kamień obrazy – niewiele programów biurokraci przydzielają sami sobie. Wśród instytucji UE, oprócz Komisji, to Parlament Europejski jest uważany za "przyjaciela biurokracji". Tzw. goldplating w niektórych państwach członkowskich, czyli nadgorliwe wdrażanie zobowiązań przyjmowanych na poziomie UE ponad to, co jest absolutnie konieczne, jest już tylko konsekwencją zasady, że urzędnik nie wbije noża w plecy innego urzędnika (nawet jeśli rzadko panuje między nimi całkowita zgoda).

Logicznie rzecz biorąc, można się też zastanawiać, czy UE może w ogóle należeć do obywateli, ponieważ na pierwszy rzut oka nie wydaje się to prawdopodobne. Odpowiedź jest prosta i jednoznaczna: może należeć i należy, i to zarówno do obywateli poszczególnych państw członkowskich, jak i do obywateli UE, pełniących różne życiowe role  (pracowników, handlowców, konsumentów, pacjentów itp.). Istnieje nawet instytucja, która w szczególny sposób zależy od obywateli i której uprawnienia stale rosną – Parlament Europejski, który z biegiem lat przekształcił się z nic nieznaczącego organu delegatów w bezpośrednio wybierany organ o uprawnieniach (niemalże) porównywalnych z parlamentami krajowymi. W czym tkwi problem? Na przykład w tym, że obywatele nie identyfikują się zbytnio z Parlamentem Europejskim, co jest szczególnie widoczne w przypadku wyborów, które nie cieszą się zbyt wysoką frekwencją. Obywatele uważają, że kwestie, którymi zajmują się europosłowie, są zbyt odległe, zbyt techniczne, zbyt niezrozumiałe. To, czego potrzebują (a przynajmniej znaczna ich część), już mają zagwarantowane (swobodne poruszanie się po strefie Schengen, ambasady wszystkich państw członkowskich na całym świecie, Erasmus i roaming po cenach, do których przywykli w domu). Jedyny sposób na zmiany, poprzez wzmocnienie obywatelstwa europejskiego, napotyka na przeszkodę, jaką jest brak odpowiednich warunków w UE do takich decyzji: skoro nie ma europejskiej przestrzeni publicznej, to nie ma też Europejczyków. Pod tym względem pewnym substytutem są zorganizowane grupy nie mające charakteru biznesowego, które zrzeszają członków także na poziomie UE (związki zawodowe, organizacje konsumenckie, organizacje pacjentów itp.). Traktat zobowiązuje nawet Komisję do konsultowania z nimi praktycznie wszystkich jej działań. W przypadku takich grup problemem jest jednak to, że często napotykają na swoje ograniczenia. Nie tyle ograniczenia finansowe (choć te też odgrywają rolę), ale przede wszystkim reputacyjne – grupy te, dalekie od bycia reprezentantami autentycznych interesów, są w większym stopniu grupami nacisku o stosunkowo słabym związku z obywatelami.

Biznes, zwłaszcza duży biznes, ma się w porównaniu do tych grup znacznie lepiej, niezależnie od tego, czy chodzi o konkretne firmy, czy organizacje, które reprezentują ich interesy w UE na zasadzie sektorowej lub innej. Nie chodzi tylko o pieniądze. Biznes jest z natury rzeczy bardziej skoncentrowany niż inne interesy, a zatem łatwiej nim "zarządzać" pod kątem promowania swoich celów. Z drugiej strony, dzisiejsza UE już dawno nie jest tym, czym była kiedyś. Oznacza to, że Unia w całości nie należy także do biznesu. W czasach, gdy sensem istnienia Wspólnoty było przede wszystkim przełamywanie barier w celu ułatwienia prowadzenia działalności gospodarczej w różnych państwach członkowskich, zwycięzcami byli zazwyczaj ci, którzy potrafili wprowadzić na rynek produkt wysokiej jakości w najlepszej cenie; dziś zaś wygrywają podmioty, które potrafią dostosować swoje plany biznesowe do coraz bardziej nieprzejrzystych ram regulacyjnych. Niesie to ze sobą wymierne konsekwencje: podczas gdy jednolite przepisy dla dwudziestu siedmiu państw członkowskich nadal napędzają biznes, ich restrykcyjny charakter otwiera również drogę debatom na temat przenoszenia działalności poza UE, czy to do USA, Chin czy Indii (pomimo ryzyka, że powrotny import towarów do UE może stać się droższy w wyniku ochrony celnej, nie wspominając już o tym, że w tych krajach istnieją już firmy, które mogą konkurować z tymi z UE). Wyjątkiem od tej tendencji jest biznes, którego zdolność do czerpania korzyści z rynku wewnętrznego UE-27 jest ograniczona ze względu na jego bardziej lokalny charakter i/lub od dawna wiąże się z solidnymi programami dotacji. Zazwyczaj chodzi tu o znaczącą część sektora rolnego.

Lista wszystkich potencjalnych "współwłaścicieli" UE nie byłaby wyczerpująca, gdyby pominąć jeszcze jednego, raczej trudnego do zdefiniowania, mianowicie lewicy. To właśnie zwolennicy progresywizmu i inżynierii społecznej, wykorzystujących takie narzędzia, jak rozległe regulacje i subsydia, są w stanie czerpać największe korzyści z obecnego układu systemu politycznego UE; a raczej, są w stanie czerpać znacznie więcej niż choćby konserwatyści, których działanie opiera się na zupełnie innych fundamentach. Pomaga im zarówno udany "długi marsz przez instytucje" inspirowany ideami Antonio Gramsciego, jak i fakt, że z rozmaitych powodów jest popyta na lewicowe rozwiązania. Głównym takim powodem jest zapewne fakt, że współczesny świat jest złożony i stawia wiele nakładających się na siebie wyzwań, ale rezultaty polityki, która ma odpowiadać na współczesne trendy i tendencje, muszą być jak najbardziej namacalne, przynajmniej w mediach społecznościowych. Dlatego też często nie szuka się przyczyn problemów, a jedynie ich symptomów (tu z pomocą przychodzą regulacje i/lub subsydia). Dodajmy do tego wysiłki o tyle niewielkiej, co skutecznej części społeczeństwa, by dać posłuch wartościom postmaterialnym i skutecznie wdrażać je w przestrzeni publicznej. W rezultacie, konserwatyści stają w obliczu przeciwnika, na którego działania nie mają w zasadzie remedium.

 

Jaki płynie z tego wszystkiego wniosek?

 

Na tym można by zakończyć te rozważania, ale byłoby to zakończenie dość pesymistyczne, a przede wszystkim z gruntu niekonserwatywne. Konserwatyzm zawsze oferował perspektywiczne rozwiązania - dowiódł swojej żywotności, będąc w stanie reagować w wyważony sposób na zmieniający się świat i opuszczał zdobyte szczyty tylko wtedy, gdy stawało się jasne, że istnieje solidna alternatywa i / lub że trzymanie się istniejących stanowisk przynosi więcej szkody niż pożytku. Nie w takiej sytuacji znajdujemy się w UE.

Na starym kontynencie projekt integracji europejskiej nie ma sobie równych. Ma to podwójne znaczenie dla każdego kraju, który nie był częścią tego projektu od jego początku, a zatem także dla Czech. Ponadto, nikt jeszcze wiarygodnie nie wykazał, że członkostwo w UE jest zdecydowanie szkodliwe. Na poziomie ogólnym wzmacnia przynależność do Zachodu; na poziomie szczegółowym przynosi szereg korzyści, które w innym wypadku by nas ominęły (na przykład Schengen lub tani roaming dla obywateli, czy jednolite środowisko regulacyjne dla firm). I choć często korzyści te są niwelowane przez nieprzemyślane regulacje i/lub trudne do uzyskania i szkodliwe (sami dopowiedzcie sobie inne określenia) dotacje, UE wciąż zachowuje swoją atrakcyjność.

Płynie stąd dwojaki wniosek:

Po pierwsze, powinniśmy zrozumieć, dlaczego UE jest taka, jaka jest i nauczyć się z nią żyć; nie róbmy sobie wielkich nadziei, ale też nie przekreślajmy jej za jej wszelkie niedoskonałości. To rozwiąże nam ręce, nauczy ostrożnie poruszać się w nieprzejrzystych labiryntach unijnej architektury, a przede wszystkim nauczy grać takimi kartami, które są realistycznie dostępne. Polacy, na przykład, robią to bardzo dobrze: chociaż często są na tapecie w Brukseli, choćby ze względu na kwestie związane z tak zwaną praworządnością, to bardzo dobrze umieją orientować się w unijnym otoczeniu, koordynować działania, i w rezultacie na koniec prawie zawsze dostają to, czego chcą. Jasne, są dużym państwem członkowskim, ale to samo w sobie jeszcze nie wystarczy; potrzebna jest odwaga, finezja, a przede wszystkim umiejętność i chęć opanowania rzemiosła politycznego.

Po drugie, cierpliwie domagajmy się, by UE nie "przerosła" podmiotów, które ponad siedemdziesiąt lat temu założyły dawną EWWiS, czyli państw członkowskich - i to przez ten pryzmat postrzegajmy wszelkie tendencje do "coraz ściślejszej" integracji. Nie jest to bynajmniej żadne wstecznictwo, ale chodzi o warunek konieczny tego, by UE mogła w ogóle funkcjonować. UE będzie tylko tak silna, jak jej członkowie. Lub, jeśli to dla was za dużo, UE będzie silna w takim stopniu, w jakim jej członkowie będą w stanie oddychać w skomplikowanej sieci instytucji i interesów. To bowiem państwa członkowskie, i tylko one, oferują obywatelom zrozumiałą przestrzeń do wyrażania swoich interesów. Jeśli tę przestrzeń utracą, zaczną działać siły odśrodkowe, które w lepszym scenariuszu doprowadzą do wzrostu poparcia dla populistów i ekstremistów, a w gorszym do (niejednej) powtórki z Brexitu. W dzisiejszym niespokojnym czasie Europa nie może sobie pozwolić na żaden z tych scenariuszy.

Autor jest analitykiem prawodawstwa unijnego. 

 

Zadanie publiczne finansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Forum Polsko-Czeskie 2023”. Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. 

Vlastimil Havlík, Śpiąca królewna, ale jak długo można spać? Eurosceptycyzm a możliwość powstania nowych partii politycznych w Czechach

Wprowadzenie*

Wzrastające znaczenie procesu integracji europejskiej jest ściśle związane ze zwróceniem się Wspólnot Europejskich (WE) w stronę rozwiązań ponadnarodowych[1]. Jest ono wyraźnie zauważalne od połowy lat 80-tych XX w., a jego formalną podstawą prawną stała się wyrazista zmiana prawa pierwotnego WE. Traktatowym, czy normatywnym symbolem tego zwrotu stały się Jednolity Akt Europejski, Traktat o Unii Europejskiej (tzw. Traktat z Maastricht) i tzw. Traktat Amsterdamski[2]. W ten sposób zwiększyła się sfera, czy liczba polityk, o których państwa narodowe już nie decydują, czy też czasem decydują o nich w ograniczonej mierze. Innymi słowy, Unia Europejska i proces decyzyjny jej instytucji staje się jedną z najważniejszych determinant polityki krajowej.

Zmiany w kierunku procesu integracyjnego i jego wpływ na politykę krajów członkowskich nie pozostały niezauważone w politologii. Jedną z najbardziej rozwiniętych dotąd gałęzi „klasycznej“ politologii jest badanie stosunku partii politycznych do integracji europejskiej, a szczególnie kwestii jak, jeśli w ogóle, integracja europejska wpływa na dynamikę konkurencji między partiami. Typowym przykładem jest w tym zakresie dyskusja na temat powstania nowego, związanego z Europą rozłamu politycznego (cleavage).

Niniejszy artykuł zajmuje się wagą tematyki europejskiej dla polityki partyjnej w Czechach, a główną uwagę poświęca stosunkowi partii politycznych i opinii publicznej do integracji europejskiej. Podejmiemy tu także próbę odpowiedzi na pytanie, czy istnieją lub tworzą się warunki dla rozwoju partii budujących swój profil polityczny wokół tematów związanych z procesem integracji. Przedstawiana argumentacja, w nawiązaniu do teoretycznej dyskusji na temat powstania „europejskiego“ rozłamu politycznego, oparta będzie przede wszystkim na danych pochodzących z regularnych badań prowadzonych przez Centrum Badania Opinii Publicznej (Centrum pro Výzkum Veřejného Mínění - CVVM)[3].

 

Integracja europejska jako przedmiot konkurencji politycznej – kilka uwag teoretycznych

 

Relacje między procesem integracji europejskiej i partiami politycznymi były dotąd badane z kilku perspektyw, wszystkie jednak dają się objąć bardzo szerokim terminem europeizacja. Za irlandzkim politologiem Peterem Mairem można wyróżnić w dotychczasowych studiach europeizacji partii politycznych trzy węższe zakresy tematyczne[4]:

1. Powstanie i rozwój ponadnarodowych a szczególnie paneuropejskich federacji partii politycznych – przedmiotem badań stają się więc przede wszystkim tzw. europartie, czy też frakcje w Parlamencie Europejskim (PE)[5]. Chyba najbardziej typowym przykładem jest tu niezwykle kompleksowa, a w pojmowaniu Unii Europejskiej jako systemu politycznego do pewnego stopnia przełomowa praca Simona Hixa i Christophera Lorda[6]. Wśród badaczy czeskich tą tematyką od dłuższego czasu zajmują się m.in. Petr Fiala, Miroslav Mareš, Petr Sokol czy Vít Hloušek z Petrem Kaniokiem[7].

2. Charakter i dynamika zachowania partii politycznych (z poszczególnych krajów) i konkurencji partyjnej w ramach Parlamentu Europejskiego. Przedmiotem badań i ich narzędziem staje się tu nierzadko analiza głosowań w PE, koalicje parlamentarne, czy zmiany członkostwa partii politycznych w europejskich federacjach partii, czy frakcjach PE[8].

3. Reakcja partii politycznych i systemów partyjnych na rozwój integracji europejskiej; tu klasykiem stały się prace Roberta Ladrecha[9]. Do tej kategorii można zaliczyć między innymi również studia nad stanowiskami partii na temat integracji europejskiej, a także – co istotne z punktu widzenia tego artykułu – tworzenia się rozłamu politycznego (cleavage) wokół kwestii Europy.

Problem powstania rozłamu europejskiego bywa dyskutowany w związku ze wspomnianym już wzrostem znaczenia instytucji WE/UE, wprowadzeniem bezpośrednich wyborów do Parlamentu Europejskiego, a wszystko to w kontekście szerszej debaty o polityce w tzw. świecie post-rokkanowskim. To ostatnie pojęcie oznacza środowisko, w którym rozluźniły się więzi między partiami politycznymi i wyborcami, rozwinęły się nowe podmioty polityczne, w tym nowe partie polityczne (typowy jest tu rozwój partii zielonych od końca lat 70-tych XX w.). Post-rokkanowska perspektywa porzuca sztywne społeczne zakotwiczenie rozłamów politycznych i kładzie nacisk na aktywną rolę aktorów politycznych w ich tworzeniu[10].

Takie podejście jest szczególnie odpowiednie dla studiowania polityki partyjnej na obszarze postkomunistycznym, choć ze świadomością ciągle istniejących ograniczeń odpowiadających konkretnym nastrojom społecznym. Vít Hloušek opisuje dwukierunkowy proces „potencjalnego przeformułowania rozłamów politycznych i ich struktury“, obejmujący z jednej strony działania aktorów politycznych (partii) zmierzające do ustrukturyzowania debaty politycznej, zmniejszenia liczby upolitycznionych konfliktów i reprezentowania tylko najistotniejszych z nich, z drugiej strony zmianę struktury społeczeństwa w sytuacji erozji tradycyjnej struktury klasowej. Powstanie nowej linii konfliktu, czy rozłamu jest prawdopodobne tylko przy założeniu, że te dwa procesy nakładają się, to znaczy aktor polityczny reprezentuje określoną grupę społeczną. Hloušek w oparciu o rozważania m.in. na temat terytorialnego i funkcjonalnego wymiaru możliwej „europejskiej“ linii konfliktu politycznego przedstawia cztery warunki powstania europejskiego rozłamu[11]:

1)            istnienie partii politycznych aktywnie mobilizujących wyborców w oparciu o stanowisko w sprawie integracji europejskiej (nie muszą to być partie jednej sprawy (single-issue), ale problematyka integracji europejskiej musi być dla nich kluczowa);

2)           restrukturyzacja całego elektoratu, zwłaszcza istnienie segmentacji społecznej w odniesieniu do integracji europejskiej;

3)           przecinanie się „europejskiej“ mobilizacji partii politycznych ze wspomnianą restrukturyzacją społeczeństwa;

4)           osiągnięcie poziomu pewnej istotności, czy relewancji przez partie polityczne, które skutecznie mobilizują wyborców w oparciu o tematykę europejską może prowadzić do naruszenia dotychczasowej struktury konkurencji politycznej i europejska linia konfliktu staje się istotna, relewantna.

W kolejnej części artykułu z pomocą wyników przeprowadzonych dotąd badań, analizy dokumentów programowych partii politycznych oraz danych pochodzących z badań opinii publicznej podejmiemy próbę oceny znaczenia tematyki europejskiej oraz istnienia przesłanek dla powstania rozłamu dotyczącego Europy w kontekście czeskiej polityki partyjnej.

 

Integracja europejska a polityka partyjna w Czechach: stanowiska partii politycznych wobec integracji europejskiej a tworzenie rządów

 

Znakiem rozpoznawczym polityki zagranicznej Czech, czy wcześniej Czechosłowacji w pierwszych latach po listopadzie 1989 r. było dążenie do „powrotu do Europy“, a zatem do (ponownego) włączenia kraju do rodziny państw demokratycznych[12]. Kolejno pojawiały się (ostrożne i ogólne) deklaracje o zamiarach wstąpienia kraju do Wspólnot Europejskich, a potem Unii Europejskiej. Istotne partie polityczne były zgodne, gdy szło o stosunek do integracji europejskiej – bezkrytycznie proeuropejski (w sensie zmierzania do członkostwa w UE), a zarazem dość niekonkretny[13]. Jedynym wyjątkiem wśród ważnych stronnictw politycznych była w tym względzie partia komunistyczna (KSČM), choć i ona w oficjalnych dokumentach programowych zajmowała ostrożne stanowisko. Na przykład w programie ogłoszonym w związku z wyborami do parlamentu czeskiego w 1992 r. mówiło się, że KSČM będzie „dążyć do tego, by nasza ojczyzna zajęła swoje miejsce w jednoczącej się Europie (...)“, ale nie zgodzi się „na wstąpienie ČSFR do jakiegokolwiek bloku wojskowego, czy na jednostronną zależność polityczną lub gospodarczą“[14]. Z punktu wiedzenia ówczesnych stanowisk partii politycznych tematyka integracji europejskiej nie była potencjalnym źródłem konfliktu. Istniejący „konsensus przyzwolenia“ naruszyły dopiero nabierające tempa negocjacje i zbliżający się moment przystąpienia kraju do UE (o tym niżej).

Mniej więcej od drugiej połowy lat 90-tych widoczna jest konkretyzacja stanowisk partii politycznych w kwestii integracji europejskiej. Znajduje to dobre odbicie w programach wyborczych istotnych stronnictw politycznych, które stopniowo odchodziły od ogólnych i górnolotnych fraz o członkostwie Republiki Czeskiej w UE w ogóle albo ogólnym kierunku procesu integracji europejskiej i wyraźniej formułowały nastawienie do szczegółowych aspektów działania UE (np. konkretnych polityk, czy architektury instytucjonalnej). Konkretyzacja stanowisk względem integracji europejskiej była związana ze wzrostem znaczenia tematyki europejskiej w programach wyborczych[15].

Wraz z krystalizacją stanowisk partii doszło do zróżnicowania europejskich preferencji poszczególnych stronnictw. Lubomír Kopeček i Jakub Šedo w swoim studium wyróżnili trzy typy stanowisk czeskich partii politycznych wobec integracji europejskiej[16]. Do opcji „consistently pro-European“ zaliczyli socjaldemokrację i partie ówczesnej Koalicji (chadecką KDU-ČSL i Unię Wolności - US), do grupy „pro-European with reservations“ Obywatelską Partię Demokratyczną (ODS) a do opcji „anti-European“ – komunistów z KSČM. Vlastimil Havlík zwraca uwagę na odmienne postrzeganie politycznego i ekonomicznego wymiaru integracji europejskiej. O ile socjaldemokracja, chrześcijańscy demokraci, czy Partia Zielonych (SZ) popierały pogłębiającą się integrację w obu tych wymiarach, o tyle ODS można było w dłuższej perspektywie nazwać zwolenniczką integracji gospodarczej związanej przede wszystkim ze wspólnym rynkiem. Partia komunistyczna zajmowała krytyczne stanowisko w obu wymiarach europejskiego procesu integracyjnego[17].

Samo zróżnicowanie stanowisk partii politycznych w kwestii integracji europejskiej jest tylko przesłanką, w żadnym wypadku nie wystarczającym warunkiem, by temat ten zaczął odgrywać rolę formującą system partyjny. Najbliżej takiej sytuacji Czechy znalazły się w związku z wyborami parlamentarnymi 2002 r., które odbywały się niecały rok przed referendum w sprawie wstąpienia kraju do Unii Europejskiej. W tym okresie opozycyjna ODS w kampanii i swoim programie wyborczym kładła wielki nacisk na tematykę integracji. Popierała wstąpienie Czech do UE, ale równocześnie gwałtownie krytykowała zmierzanie europejskiego procesu integracyjnego w stronę federacji[18]. Z drugiej strony, stosunek ODS do UE krytykowała socjaldemokracja, tudzież chadecy i Unia Wolności, które to dwie partie kandydowały wówczas ze wspólnej listy wyborczej Koalicja. Stosunek do integracji europejskiej odegrał też znaczącą rolę w tworzeniu rządu po wyborach, gdy liderzy Koalicji woleli współpracę z ČSSD od eurosceptycznej ODS z Václavem Klausem na czele, „która do UE nie chce“. Stanowisko ODS wobec integracji europejskiej było niemniej jednak z pewnością tylko jednym z powodów utworzenia koalicji rządowej ČSSD i Koalicji, a swoją rolę odegrała tu również obawa małych partii przed powtórzeniem się umowy opozycyjnej w przeciwnym kierunku[19], czy próba zapobieżenia powstaniu rządu opartego na głosach komunistów, tudzież w przeważającej mierze centrolewicowa orientacja KDU-ČSL lub antypatia wobec przewodniczącego ODS. Proeuropejska orientacja partii rządzących stała się jednak pewnym spoiwem koalicji skądinąd ideowo niejednorodnej. Integracja Czech z UE zajmowała pierwsze miejsce w exposé rządu, a jego przedstawiciele raz po raz podkreślali pozytywny stosunek gabinetu do integracji europejskiej[20]. W ten sposób tematyka europejska stała się jedną z linii podziału między niektórymi z partii politycznych.

Jednak jak pokazał rozwój sytuacji w dalszych latach nie było to decydujące kryterium podziałów. W roku 2006 powstała koalicja rządowa ODS (a zatem partii, której przewodniczący i inni ważni liderzy mocno krytykowali przyjęcie Traktatu Konstytucyjnego i planowane dalsze przesuwanie się UE w stronę federalizmu) oraz KDU-ČSL i SZ, czyli partii wyraźnie proeuropejskich i profederalistycznych. Z drugiej strony trzeba wspomnieć, iż ODS w kwestii stosunku do integracji europejskiej nie była jednolita i proeuropejska polityka rządu pogłębiła spory wewnątrz partii oraz stała się jedną z przyczyn upadku rządu na wiosnę 2009 r.[21].

Temat Europy stał się trwałą częścią aktywności programowej partii politycznych i ich kampanii wyborczych. Nie był to główny temat, wokół którego ważne partie polityczne budowałyby swoją tożsamość, ale bardziej jakieś uzupełnienie, element służący dalszemu odróżnieniu się od politycznych rywali. Trochę odmienna jest sytuacja partii pozaparlamentarnych. Na tematyce europejskiej (oporu wobec federalistycznej wizji integracji europejskiej) oparła swoją tożsamość prawicowa Partia Wolnych Obywateli (Svobodní)[22]. Forsuje ona międzyrządowy model działania UE lub ostatecznie wystąpienie Czech z Unii, jeśli nie dałoby się zmienić zasad jej funkcjonowania Podobne stanowisko wobec integracji europejskiej zajmowała też partia Libertas.cz, swego czasu kierowana przez byłego eurodeputowanego Vladimíra Železnego (z listy Libertas.cz kandydowali w wyborach do PE w roku 2009 również Vlastimil Tlustý i Jan Schwippel, byli posłowie ODS, którzy głosowali za wspomnianym upadkiem rządu na wiosnę 2009 r.). Wynik obu partii w wyborach do PE oscylował wokół 1% głosów, w wyborach parlamentarnych 2010 r. Svobodní uzyskali 0,7% głosów. Z drugiej strony za modelem wyraźnie profederalistycznym opowiadała się partia Liberálové.cz (wcześniej Reformatorska Partia Liberalna), również o prawicowym nachyleniu, niemniej jednak jej wyniki wyborcze liczone były w setnych procenta głosów i w roku 2010 partia zanikła.

Tematyka europejska i krytyka procesu integracji europejskiej jest ważna również dla tożsamości partii Suwerenność (Suverenita), której przewodniczącą jest Jana Bobošíková, była eurodeputowana wybrana w roku 2004 z listy eurosceptycznych Niezależnych Demokratów[23]. Suverenita krytykuje federalizację UE, zdecydowanie odrzuciła Traktat Lizboński i przesuwaniu kompetencji na poziom europejski przeciwstawia nieograniczoną suwerenność narodową[24]. Partia Bobošíkovej uzyskała zarówno w wyborach do PE w roku 2009, jak i w wyborach parlamentarnych 2010 r. bardzo solidne 4% głosów, ale z powodu 5-procentowego progu wyborczego znalazła się poza oboma ciałami przedstawicielskimi. Pytaniem pozostaje jednak, czy za wynikami wyborczymi przedstawionych partii (i nie tylko ich) stoi ich nastawienie do integracji europejskiej, czy jakieś inne czynniki.

 

Wyborcy a integracja europejska

 

W referendum na temat wstąpienia Republiki czeskiej do UE, które miało miejsce 13 i 14 czerwca 2003 r., „za” było 77% głosujących przy frekwencji wynoszącej 55%. Innymi słowy, ponad jedna piąta głosujących była przeciwko samemu tylko członkostwu Czech w UE i był to największy odsetek wśród postkomunistycznych krajów tzw. wschodniego rozszerzenia, jeśli nie liczyć Łotwy i Estonii. W okresie po referendum nastąpił stopniowy wzrost liczby obywateli krytycznie patrzących, czy nie ufających UE. O ile aż do roku 2008 wzrost odsetka obywateli, którzy nie ufają UE był powolny, a w roku 2009 doszło nawet do jego spadku (najwidoczniej w związku z czeską prezydencją w UE), to od roku 2010 wyraźny jest gwałtowny wzrost braku zaufania do UE, zapewne jako skutek kryzysu gospodarczego i kryzysu strefy euro[25]. Coś podobnego można stwierdzić na podstawie danych z kwietniowej edycji regularnych badań CVVM dotyczących między innymi zadowolenia obywateli z członkostwa Czech w UE[26]. Przedstawione tu dane wskazują więc na pojawienie się przestrzeni dla rozwoju eurosceptycznych partii politycznych. Jednak sam wzrost społecznego eurosceptycyzmu nie jest warunkiem wystarczającym dla „europejskiej“ zmiany systemu partyjnego. Trzeba spełnić kilka innych warunków, przede wszystkim odnośnie rekonstrukcji i segmentacji elektoratu w oparciu o stosunek do kwestii Europy.

 

Wykres 1. Wzrost nieufności w stosunku do UE

 

Dane za: Czeskie Archiwum Nauk Społecznych

 Niewątpliwie istnieją grupy wyborców o różnych poglądach na integrację europejską i członkostwo Czech w UE. Jednak, czy jest to temat kluczowy dla określenia profilu wyborcy? Czy wyborcy podejmują decyzje w oparciu o swoje nastawienie do integracji europejskiej? Odpowiedzią mogą być dane pochodzące z regularnych badań wyborczych prowadzonych przez CVVM, które między innymi miały ustalić wagę poszczególnych problemów politycznych dla Czech (dane takie są jednak niestety dostępne tylko dla wyborów z lat 2006 i 2010). W roku 2006 Unię Europejską za najważniejszy lub drugi co do ważności problem polityczny Czech uznało 2,3% respondentów, w roku 2010 było to natomiast 1,8% respondentów (za najważniejsze uznawano problemy związane z polityką gospodarczą, czy sam wynik wyborów)[27].

Integracja europejska nie jest więc przez czeskich wyborców postrzegana jako kluczowy problem polityczny, dlatego nie jest zbyt prawdopodobne, by w ich decyzjach wyborczych stosunek do integracji europejskiej odgrywał kluczową rolę. Jako priorytetowe postrzegane są inne tematy, a tematyka europejska (póki co) nie strukturyzuje społeczeństwa czeskiego tak, by móc wyznaczać dynamikę czeskiego systemu partyjnego.

Z punktu widzenia prawdopodobieństwa zmian konkurencji partyjnej jest również istotne, czy i jak zróżnicowane jest nastawienie do integracji europejskiej wyborców/zwolenników poszczególnych partii. W dłuższej perspektywie najbardziej krytyczni w tej kwestii są sympatycy KSČM, a po nich socjaldemokracji. I przeciwnie, najbardziej proeuropejscy ze zwolenników dzisiejszych partii parlamentarnych są wyborcy ODS i TOP 09 (dane z badania przeprowadzonego w kwietniu 2012 r. przedstawiają Tabele 1 i 2)[28].

 

Tabela 1. Zaufanie do UE wyborców/zwolenników poszczególnych partii politycznych (w proc.)[29]

 

ČSSD

ODS

KSČM

TOP 09

zdecydowanie ufa

2,9

1,2

4,9

9

raczej ufa

37,4

0,7

15,4

50,7

raczej nie ufa

40,3

9,6

47,2

32,8

zdecydowanie nie ufa

16

5,6

29,3

4,5

N=

238

107

123

67

Źródło danych: Czeskie Archiwum Nauk Społecznych

Tabela 2. Zadowolenie z członkostwa w UE wyborców/zwolenników poszczególnych partii politycznych (w proc.)

 

ČSSD

ODS

KSČM

TOP 09

bardzo zadowolony

3,8

6,5

2,4

4,5

dość zadowolony

17,6

44,9

5,7

44,8

ani zadowolony, ani niezadowolony

32,4

31,8

24,4

25,4

dość niezadowolony

32,4

10,3

31,7

23,9

bardzo niezadowolony

12,2

3,7

30,9

1,5

N=

238

107

123

67

Źródło danych: Czeskie Archiwum Nauk Społecznych

Podobne wnioski wynikają z danych dotyczących przyszłego kierunku integracji europejskiej, czy też jej „wzmacniania“ lub „osłabiania“. Najwięcej zwolenników dalszego pogłębiana integracji europejskiej można znaleźć między wyborcami ODS a także TOP 09, natomiast krytycznie odnoszą się do niego najczęściej wyborcy czy sympatycy KSČM i ČSSD (Tabela3).

 

Tabela 3. Stanowisko wyborców/zwolenników poszczególnych partii politycznych w sprawie dalszego wzmacniania integracji europejskiej (w proc.)

 

ČSSD

ODS

KSČM

TOP 09

wzmacniać integrację

19,3

6,2

0,6

27,3

stopień integracji powinien pozostać taki jak obecnie

41,2

51,4

35

48,5

osłabić integrację

25,2

15

35,8

19,7

N=

238

107

123

66

Źródło danych: Czeskie Archiwum Nauk Społecznych

 

O ile w przypadku KSČM i TOP 09 istnieje zgodność stanowisk partii i ich wyborców, o tyle inaczej jest z ODS i ČSSD. Eurosceptyczni raczej wyborcy popierają proeuropejską i profederalistyczną socjaldemokrację a proeuropejscy wyborcy dają poparcie ODS, krytycznej w stosunku do UE. Ten niski stopień dopasowania między wyborcami i obiema wielkimi partiami politycznymi wskazuje na istnienie przestrzeni dla przebudowy sposobu działania czeskiego systemu partyjnego i możliwość przepłynięcia części wyborców socjaldemokracji do bardziej eurosceptycznej lewicowej alternatywy (obecnie szczególnie do partii Suverenita, w pewnych okolicznościach do KSČM), ewentualnie możliwość zmiany preferencji proeuropejskich wyborców ODS (przepływ zapewne do TOP 09). Sytuacja ODS jest niemniej jednak bardziej złożona ze względu na osłabienie eurosceptycznej retoryki partii w związku ze sprawowaniem władzy. Ta zmiana mogłaby sprzyjać eurosceptycznym partiom prawicowym, jak na przykład Svobodní. Inny wariant rozwoju sytuacji to powstanie nowych partii wyraźnie mobilizujących wyborców wokół tematów związanych z integracją europejską.

 

Zakończenie

 

Niniejszy artykuł podejmował próbę oceny znaczenia i potencjału tematyki integracji europejskiej dla kształtu i dalszego rozwoju systemu partyjnego Czech. W tym celu przedstawiono wybrane podejścia do badania europeizacji partii politycznych i ich systemu, w tym kwestii powstania europejskiego rozłamu politycznego (cleavage). Następnie pokrótce omówiono rolę problematyki europejskiej w programach czeskich partii politycznych i ich stanowiska wobec procesu integracji. Oddzielna część poświęcona została nastawieniu czeskich wyborców do integracji europejskiej.

Integracja europejska i stosunek do niej są nieodłączną częścią programów istotnych partii politycznych w Czechach, przy czym wyraźnie wraz z upływem czasu doszło do krystalizacji stanowisk partii wobec UE. Mimo to nie można twierdzić, że temat Europa jest kluczowy dla ich tożsamości, raczej jest to jeden z kolejnych elementów odróżniania się poszczególnych podmiotów partyjnych. Rzut oka na nastawienia wyborców ujawnił istnienie niemożliwej do zignorowania i co więcej z biegiem czasu powiększającej się części społeczeństwa krytycznie nastawionej wobec procesu integracji europejskiej, czy członkostwa Czech w UE. Równie widoczna jest długookresowa niezgodność stanowiska niektórych partii i ich wyborców, która w pewnych okolicznościach mogłaby prowadzić do przebudowy czeskiego systemu partyjnego (choćby w postaci pojawienia się nowych partii, czy wzrostu chwiejności wyborczej). Niezbędnym tego warunkiem jest jednak przekształcenie się kwestii europejskiej w kryterium istotne przy podejmowaniu decyzji przez wyborców. Jak pokazują bowiem analizowane tu dane, tematyka UE nie jest w trakcie wyborów postrzegana przez elektorat jako zbyt ważna i pozostaje w tyle za problemami gospodarki. Rozwój integracji europejskiej, jak również niezbyt skuteczne rozwiązywanie problemów zadłużenia niektórych krajów członkowskich, podawanie w wątpliwość sensowności istnienia strefy euro mogą w przyszłości przekształcić tematykę europejską w jedną z decydujących kwestii. W powiązaniu z relatywnie niskim dopasowaniem poglądów wyborców i dotychczasowych partii politycznych może to zmienić mapę polityki partyjnej w Czechach.

 

Vlastimil Havlík – wykładowca Uniwersytetu Masaryka w Brnie, uczestnik wielu projektów badawczych poświęconych europeizacji, redaktor czołowego czeskiego pisma politologicznego „Politologický Časopis“.

 

Przełożył Artur Wołek

 



* Artykuł został opracowany w ramach projektu badawczego Katedry Politologii Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Masaryka w Brnie „Przemiany pluralizmu politycznego i społecznego w nowoczesnej Europie II“ (MUNI/A/800/2011).

[1] O ile nie zaznaczono inaczej, przez „integrację europejską“, czy „proces integracji europejskiej“ będą tu rozumiane procesy związane z rozwojem WE/UE.

[2] P. Fiala, M. Pitrová, Evropská unie, Centrum pro Studium Demokracie a Kultury, Brno 2003, s. 117-120, 125-136, 146-150.

[3] Dane są dostępne na stronie Czeskiego Archiwum Nauk Społecznych (Český Sociálně Vědní Archiv) http://nesstar.soc.cas.cz/webview/.

[4] P. Mair, Political Parties and Party Systems, [w:] Europeanization. New Research Agendas, P. Graziano,  M. P. Vink (red.), Palgrave Macmillan, Houndsmills 2007, s. 154-155; por. także P. Fiala, V. Hloušek, M. Pitrová, P. Pšeja, P. Suchý, Evropeizace politických stran a zájmových skupin: základní problémy a směry analýzy, „Politologický Časopis“, nr 1/2006, s. 3-26; V. Hloušek, P. Pšeja, Evropeizace politických stran a stranického systému v České republice, „Politologický Časopis“, nr 4/2008, s. 299-317.

[5] Petr Fiala z Miroslavem Marešem i Petrem Sokolem w swojej monografii poświęconej europejskim partiom politycznym wprowadzają pięć szczegółowych dziedzin badania europartii, czym dowodzą tematycznej, ale i metodologicznej różnorodności politologicznych badań europartii,  zob. P. Fiala, M. Mareš, P. Sokol, Eurostrany. Politické strany na evropské úrovni, Barrister & Principal, Brno 2007, s. 11-12.

[6] S. Hix, C. Lord, Political Parties in the European Union, St. Martin`s Press, New York 1997.

[7] P. Fiala, M. Mareš (red.), Evropské politické strany, Mezinárodní Politologický Ústav MU, Brno 2001; V. Hloušek, P. Kaniok (red.), Evropské politické strany po východním rozšíření, Mezinárodní Politologický Ústav MU, Brno 2007.

[8] Por. J. J. A. Thomassen, A. G. Noury, E. Voeten, Political Competition in the European Parliament: Evidence from Roll Call and Survey Analyses, [w:] European Integration and Political Conflict, G. Marks, M. R. Steenbergen (red.), Cambridge University Press, Cambridge 2004, s. 141-164; S. Hix, A. G. Noury, G. Roland, Power to the Parties: Cohesion and the Competition in the European Parliament,„British Journal of Political Science“, nr2/2005, s. 209-234.

[9] R. Ladrech, Europeanization of Domestic Politics and Institutions: the Case of France, „Journal of Common Market Studies“, nr 1/1994, s. 69-88; tegoż, Europeanization and Political Parties, „Party Politics“, nr 4/2002, s. 389-403.

[10] Zob.S. Bartolini, P. Mair, Identity, Competition, and Electoral Availability: The Stabilisation of European Electorates, 18851985, Cambridge University Press, Cambridge 1990; S. Bartolini, National Cleavage Structures and the Integration Issue Dimension. Paper presented a the seminar„L‘integration europeenne: entre emergence institutionnelle et recomposition de l’Etat“, Paris, 26-27.05.2000, CERI Sciences Po-CNRS, Paris 2000; V. Hloušek, Koncept konfliktních linií a problematika evropské integrace, „Sociologický Časopis“, nr 2/2007, s. 361-378; tegoż, Konfliktní linie v postkomunistických systémech politických stran, „Politologický Časopis“, nr 4/2000, s. 373-395.

[11] V. Hloušek, Koncept..., dz. cyt.

[12] Zob. P. Černoch,Cesta do EU. Východní rozšíření Evropské unie a Česká republika v období 1990-2004, Linde, Praha 2003; D. Marek, Od Moskvy k Bruselu. Vztahy mezi Českou republikou a Evropskou unií v období 1957-2004, Barrister & Principal, Brno 2006.

[13] D. Müller, Cesta České republiky do Evropské unie, [w:] Cesta České republiky do Evropské unie, H. Fajmon (red.), Centrum pro Studium Demokracie a Kultury, Brno 2004, s. 13-53.

[14] KSČM, Co chtějí komunisté? Volební program pro parlamentní volby 1992, bmw 1992.

[15] V. Havlík, H. Vykoupilová, Two Dimensions of the Europeanization of Election Programs: The Case of the Czech Republic, „Communist and Post-Communist Studies“, nr 2/2008, s. 163-187.

[16] L. Kopeček, J. Šedo, Czech and Slovak Political Parties and Their Vision of European Integration, „Středoevropské Politické Studie“, nr 1/2003, on-line: http://www.cepsr.cz/clanek.php?ID=12.

[17] V. Havlík, České politické strany a evropská integrace: evropeizace. Evropeizace, evropanství, euroskepticismus?, Mezinárodní Politologický Ústav MU, Brno 2009; tegoż, A Breaking-up of a Pro-European Consensus: Attitudes of Czech Political Parties towards the European Integration (1998–2010), „Communist and Post-Communist Studies“, nr 2/2011, s. 129-147.

[18] ODS, Volební desatero.Volební program pro volby do PSP ČR 2002, on-line:  http://www.ods.cz/volby/programy/2002.php.

[19]Umowa opozycyjna – porozumienie zawarte między liderami ČSSD i ODS po wyborach 1998 r., które w zamian za tolerowanie mniejszościowego rządu ČSSD przyznawało ODS status uprzywilejowanej opozycji (np. stanowiska szefów obu izb parlamentu, konsultowanie projektu budżetu itp.) [przyp. tłumacza].

[20] V. Havlík, Playing with Fire? European Integration and Political Parties in the Czech Republic, w druku.

[21] Tamże.

[22] Svobodní, Evropa svobodných států, on-line:http://www.svobodni.cz/1-nezobrazeno/86-evropa-svobodnych-statu/.

[23] V. Havlík, Česká republika, [w:] Euroskepticismus a země střední a východní Evropy, V. Havlík, P. Kaniok (red.), Mezinárodní Politologický Ústav MU, Brno 2006, s. 61-82.

[24] Por. Kdo jsme, on-line:http://www.suverenita.cz/kdo-jsme.

[25] Mała liczebność próby w przeprowadzonych badaniach umożliwia tylko bardzo ostrożne wnioski co do istnienia jakichś jednoznacznych trendów.

[26] P. Tabery, Názory veřejnosti na Evropskou unii – duben 2012, on-line: http://cvvm.soc.cas.cz/media/com_form2content/documents/c1/a6883/f3/pm120608.pdf.

[27] Oba badania przeprowadzono już po wyborach do parlamentu, nie chodzi więc o sondaże typu exit poll.

[28] L. Linek, Š. Pecháček, Vliv evropské integrace na politické strany, stranický systém a volební chování v České republice, [w:] Proměny reprezentace zájmů po vstupu do Evropské unie, Z. Mansfeldová, A. Kroupa (red.), Praha 2008, s. 53-78.

[29] Tabele 1-3 obejmują tylko partie parlamentarne z wyjątkiem partii Věci Veřejné (zbyt mała liczba respondentów). Do 100 % sumują się wraz z odpowiedziami „trudno powiedzieć“ lub „nie wiem“.

Další informace