O dysydentach, pacyfistach i korzeniach eurosceptycyzmu. Rozmowa z Miloslavem Bednářem

Filozof polityki prof. Miloslav Bednář (ur. 1948) nie mógł w czasach normalizacji pracować w swojej dziedzinie. Nie był jednak dysydentem w typowym znaczeniu tego słowa, nie podpisał Karty 77 i pozostał w oficjalnych strukturach, choć na ich marginesie. Jednocześnie pisał dla wydawnictw samizdatowych, w których pod różnymi pseudonimami poszerzał granice tego, co można powiedzieć po prawej stronie.

 

 

*  *  *

 

Daniel Kaiser: W czasach komunizmu pracowałeś w oficjalnych strukturach, jednocześnie współpracowałeś z podziemnymi pismami. Mówi się, że miałeś najwięcej pseudonimów w czeskim samizdacie.

 

Miloslav Bednář: Zmieniłem w tym czasie 14 lub 15 pseudonimów. Nie tylko pisałem pod pseudonimem, ale też zmieniałem je z powodów konspiracyjnych. Formułowałem opinie, które nie były zbyt rozpowszechnione nawet w samizdacie, za które natychmiast, bez mrugnięcia okiem, trafiłbym do więzienia. A to moje zmienianie pseudonimów doprowadziło też do tego, że StB błędnie myślała, że takich jednoznacznie antykomunistycznych autorów jest w samizdacie więcej, niż faktycznie było.

 

Do dziś pamięta się o Pana polemice z ideologiem zachodniego ruchu pacyfistycznego, Edwardem Thompsonem. Została opublikowana pod pseudonimem Václav Racek. Jaka historia się tu kryje?

 

To było tak: zachodnie ruchy pokojowe założyły w roku 1981 ruch na rzecz rozbrojenia nuklearnego w obu częściach Europy – END, European Nuclear Disarmament.Thompson twierdził, że jako pierwszy, jednostronnie powinien rozbroić się Zachód, a bardziej moralny Związek Radziecki z pewnością zrobi potem to samo. Thompson przyjechał do Pragi, chciał spotkać się z dysydentami, ale nie bardzo wyszło to spotkanie. Wielu wyjechało wtedy na działki itp. Powstał pomysł, żeby ktoś stąd odpowiedział mu listem otwartym. Podobno – nie wiem dokładnie – Petr Pithart nie miał czasu ani ochoty, więc Alena Hromádková (socjolożka i późniejsza rzeczniczka Karty – przyp. aut.) zwrociła się z tym do mnie. Napisałem więc, że idea jednostronnego rozbrojenia demokratycznego Zachodu i, w rezultacie, Europy wolnej od broni jądrowej jest niebezpiecznie naiwna, i że wręcz przeciwnie, to Reaganowskie rakiety NATO pomagają utrzymać pokój w Europie. I że ruch pokojowy to nowoczesny przejaw myślenia charakterystycznego dla Monachium 1938. Na co Thompson zareagował dość osobiście w „New Statesman”, który opublikował mój artykuł; szczególnie dotknęło go to porównanie do Monachium, bo gdy był dzieckiem, jego ojciec zabierał go na demonstracje przeciwko Chamberlainowi. Potem napisałem odpowiedź na jego odpowiedź, co miało takie preludium, że w Pradze był jeden wysłannik z Zachodu, Steven Lukes. Zapytałem go, czy powinienem raczej wygaszać, czy może zaostrzyć spór. On doradził, by zaostrzyć. Napisałem więc w odpowiedzi, że Zachód nie tylko nie powinien się rozbroić, ale że w jego interesie leży przywrócenie przewagi w liczbie głowic jądrowych i ruch pokojowy powinien takie działania wspierać. I że to właśnie armie NATO są narzędziem praw człowieka w starciu z totalitarnymi dyktaturami. Wówczas podchwycili tę myśl w niż­szej i wyższej izbie brytyjskiego parlamentu, gdzie pana – co prawda nie Racka, ale Raccika – cytowali konserwatywni posłowie w debacie z laburzystami. Historyk Petr Blažek zwrócił ostatnio moją uwagę na ówczesne oświadczenie Białego Domu, w którym co prawda nie wymieniają Racka wprost, niemniej jednak odwołują się do niego w tym sensie, że twierdzą, że nawet ruch opozycyjny w Europie Wschodniej nie jest zjednoczony, jeśli chodzi o wsparcie ruchu pokojowego na Zachodzie, że toczy się w nim spór.

 

A jakie był reakcje w kraju?

 

Na szczęście StB nigdy nie odkryła prawdziwej tożsamości Racka. Niestety nie mam już dostępu do oryginalnych materiałów z tej polemiki. Tajniacy przyszli wypytywać się o mnie w pracy z innego powodu, czego dowiedziałem się od koleżanki, i oczekując na rewizję domową porozwoziłem i pochowałem wrażliwe materiały po mieszkaniach różnych przyjaciół. Trzeba powiedzieć, że nawet w środowisku czeskiej opozycji nikt nie znał prawdziwej tożsamości Racka. Myślę, że ode mnie dowiedziały się o niej może trzy osoby, które w większości bezpośrednio komunikowały się z Anglią – Alena Hromádková, późniejszy wydawca magazynu „Střední Evropa” [Europa Środkowa] Rudolf Kučera i chyba też lingwista, drugoobiegowy wydawca Karel Palek. Również niektórzy członkowie Karty 77 polemizowali z Rackiem, nie wiedząc, czy to w ogóle prawdziwa postać. Ale odcięli się ode mnie np. Jaroslav Šabata czy Jiří Hájek, były minister spraw zagranicznych podczas Praskiej Wiosny, później jeden z pierwszych rzeczników Karty. Pisali do END listy, że ich stanowisko jest bliskie Karcie. Jednocześnie w samej Karcie panowały różne opinie. Może zanadto teraz sobie schlebiam, ale chyba tym swoim wczesnym wystąpieniem przyczyniłem się na przykład do tego, że w roku 1985 w eseju Anatomia pewnej powściągliwości Václav Havel również zajął dość zdystansowane stanowisko wobec pacyfistów. Jeszcze w pierwszej połowie lat 80. spotkałem Rogera Scrutona, zresztą w mieszkaniu Aleny Hromádkovej. Podczas jednej z jego późniejszych wizyt w innym mieszkaniu zapytał mnie wprost: ty jesteś Racek? Ponieważ podejrzewałem, że właśnie to mieszkanie może być podsłuchiwane, powiedziałem głośno: Nie. Przy tym mrugnąłem do niego. Wyszliśmy na zewnątrz. Spacerując po Kampie, umówiliśmy się, że napiszę coś do jego „Salisbury Review”. Wysłałem im rozprawę o totalitaryzmie (Totalitarianism in 1982), gdzie opisałem codzienną rzeczywistość funkcjonowania w prawdziwej komunistycznej dyktaturze totalitarnej. Ukazały się dwie wspaniałe odpowiedzi, jedna napisana przez rosyjskiego dysydenta i wysłana bezpośrednio z Moskwy, autorem drugiej był Friedrich von Hayek. Był już wtedy starszym panem, myślę, że to był jeden z jego ostatnich opublikowanych tekstów.

 

Czy wywołał Pan jeszcze jakieś spory wewnątrz opozycji?

 

Z perspektywy czasu za swój drugi znaczący wkład w dyskusję uznałbym właśnie koncepcję totalitaryzmu. Już od końca lat 70. popularyzowałem, po badaniach porównawczych, znakomite Korzenie totalitaryzmu Hanny Arendt. Nawiasem mówiąc, były one dostępne w niemieckiej, poprawionej wersji w ówczesnej Bibliotece Państwowej, w odróżnieniu choćby od Herberta Marcuse’a, bo choć Marcuse’owi było znacznie bliżej ideowo do naszych marksistów, popełnił ten – w cudzysłowie – błąd, że w tytule swojej książki niemal explicite nawiązał do marksizmu radzieckiego. W reżimie totalitarnym Arendt analizuje struktury frontowe i równoległe. Te pierwsze są widoczne dla wszystkich, ale instytucje równoległe – głównie jeśli chodzi o aparat represji, doświadczyłem tego także w ówczesnym środowisku pseudoakademickim – konkurują ze sobą nawzajem i chcą decydować w swojej dziedzinie, przy czym władza nigdy definitywnie tak naprawdę nie potwierdzi roszczeń żadnej z nich. W ten sposób rodzi się między nimi rywalizacja i posłuszeństwo władzy. Arendt wskazała cechy wspólne nazizmu i komunizmu. Rozpowszechniałem jej myśl, gdzie tylko mogłem. Przedtem w naszym ruchu dysydenckim mało kto chciał słuchać, że to, w czym przyszło nam żyć, to właściwie niemal klasyczny totalitaryzm. Jeszcze w Sile bezsilnych (wyszła w roku 1978) Havel określa reżim tylko jako posttotalitarny. Później jednak także on doszedł do wniosku, że chodzi o totalitaryzm, trzymał się tego terminu również jako prezydent.

 

Jest Pan uczniem filozofa Jana Patočki i wytrwale się Pan do niego odwołuje. Do Patočki odwoływała się również Karta. Starego filozofa, który zmarł po przesłuchaniu w pierwszych miesiącach Karty, Havel wskazał jako tego, który nadał jej kierunek. Niektórzy wytykali jednak Karcie, że pod wpływem Patočki zrezygnowała z polityki i zamiast tego uciekła w jakiś rodzaj moralnego etosu, który niestety był bezpłodny i zbyt abstrakcyjny dla opinii publicznej.

 

Z takim ujęciem oczywiście się nie zgadzam. O moralność chodzi bądź co bądź zawsze, to moralność definiuje jednostkę, a nie jednostka moralność, jak podkreślał Patočka. Bez tego nie da się na dłuższą metę prowadzić efektywnej polityki, ani prawicowej, ani lewicowej.

 

Czy Patočce bliżej było do lewicy? Znane są jego uwagi popierające socjalizm, a nawet pochwała marksizmu-leninizmu jako wyrazu swego rodzaju racjonalności w epoce technicznej.

 

Nie wydaje mi się, żeby był po lewej stronie. Z pewnością nie miał sympatii do marksizmu, rzeczy, o których wspomniałeś, mogły być koniecznymi ustępstwami, kiedy w latach 60. został wreszcie przyjęty do Instytutu Filozofii Akademii Nauk. Proszę zrozumieć, że w tym czasie wokół niego byli w zasadzie sami marksiści, tacy jak Karel Kosík. W tamtym okresie Kosík nadal wyznawał szalony światopogląd, Patočka go oswoił. W niedawnym wywiadzie wspomnieniowym marksistowski filozof Josef Zumr wspomina, że gdy tylko doszło do odwilży w drugiej połowie lat 60., Patočka natychmiast zaczął otwarcie współpracować z Jiřim Němcem i środowiskiem chrześcijańskim, czym rzekomo zdradził ich, lewicowych kolegów z Instytutu Filozofii. Ale co ważne: w jego twórczości filozoficznej nie ma nic lewicowego, a co dopiero prokomunistycznego, przynajmniej ja tego tam nie znalazłem. Słynne Eseje heretyckie są w istocie fundamentalną polemiką z marksizmem. Do Patočki chodziłem także do domu, na seminaria, po roku 1973, kiedy odszedł z Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Karola. W jego willi spotykało się mniej lub bardziej konserwatywne środowisko, u niego świadomie pielęgnowano to, co najlepsze z ducha Pierwszej Republiki. Nie było nawet prywatnych powodów, by starszy pan jakkolwiek spoglądał życzliwie na reżim: w 49 roku zwolniono go ze stanowiska na Wydziale Filozoficznym. Nawet w stosunkowo spokojnych latach 60. jego syna wyrzucono ze szkoły średniej.

 

Dziś należy Pan do krytyków integracji europejskiej. Czy widzi Pan jakiś związek między swoim myśleniem w latach 80. a eurosceptycyzmem?

 

Nie tylko krytykuję tę wersję integracji europejskiej, ale zasadniczo ją odrzucam. Studiowałem czeską myśl polityczną, a tak wybitni ludzie jak Karel Havlíček (twórca czeskiego dziennikarstwa, 1821-1856), František Palacký (historyk, 1798-1876), ale w niemniejszym stopniu także Tomáš Masaryk (twórca Czechosłowacji, 1850-1937) zasadniczo sprzeciwiali się temu, co określali mianem francusko-niemieckiego liberalizmu. I nie chodziło o liberalizm w sensie demokratycznej wolności dla wszystkich, ale o inną nazwę dla centralizmu, za pośrednictwem którego rzekomo oświecone elity będą rządzić obywatelami, a teraz Europą. Palacký wprost pisał nawet o liberalizmie francusko-belgijsko-nie­mieckim, co wiedząc o tym, gdzie siedzibę mają organy władzy UE, wydaje mi się szczególnie prorocze.

 

Przełożył Stanisław Ruczaj

Pierwodruk: Dysydenci. Czeskie drogi od totalitaryzmu do demokracji, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2020


 

Wywiad powstał jako część projektu Dziedzictwo myśli politycznej czeskiej i polskiej opozycji z perspektywy współczesnych kryzysów – zadania publicznego współfinansowanego przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie Forum Polsko--Czeskie 2020. Artykuł wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiona z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

 

© Copyright by Ośrodek Myśli Politycznej, 2020

 

Wywiad jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz autora i Ośrodka Myśli Politycznej. Utwór powstał w ramach konkursu Forum Polsko-Czeskie 2020. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji i o posiadaczach praw.